Witold Urbanowicz na froncie Pacyfiku – jedyny polski myśliwiec, który walczył z Japończykami

 

Witold Urbanowicz był jednym z najbardziej utalentowanych i utytułowanych polskich lotników okresu II wojny światowej. Jego podniebne przygody, barwnie opisane w wydawanych po latach wspomnieniach, z wypiekami na twarzy czytało kilka pokoleń Polaków. Urbanowicz, nazywany przez kolegów „Kobrą”, miał co opowiadać. Jako jedyny myśliwiec Polskich Sił Powietrznych miał okazję walczyć na froncie europejskim i azjatyckim. Kampania na Pacyfiku była zwieńczeniem jego trudnego szlaku, który zaowocował strąceniem kilkunastu wrogich maszyn.

„Kobra” w powietrzu i na ziemi

Gdy wybuchła II wojna światowa, Witold Urbanowicz właśnie oblatywał stary myśliwiec, trenując przed spodziewanym starciem z Niemcami. Już wtedy towarzyszyła mu legenda niepokornego podniebnego asa. Jego karierę naznaczyły barwne anegdoty. Podobno w 1936 roku zestrzelił radziecki samolot zwiadowczy, który przekroczył polską granicę. Pilot nie zastosował się do ostrzeżeń Urbanowicza, wobec czego ten – nie zwracając uwagi na dyplomatyczne konsekwencje swojego czynu – strącił przeciwnika. Miał na koncie także zwycięstwo odniesione na lądzie. Udało się mu złapać Niemca, który zakradł się do hangaru, w którym znajdowały się polskie maszyny. Pechowcem okazał się być wybitny konstruktor Willy Messerschmitt. Urbanowicz niewiele sobie robił z nazwiska złapanego „szpiega” – podobno bezpardonowo obalił Messerschmitta i trzymał na muszce. Polski pilot miał wtedy niecałe trzydzieści lat i – choć niechcący – uparcie pracował na swoją późniejszą legendę. Zresztą, już jego przydomek, „Kobra”, nadany mu przez podopiecznych ze szkoły w Dęblinie, sporo mówił o talencie Urbanowicza – nie tylko do latania, ale i barwnych anegdot. Młodym adeptom latania opowiadał, że w powietrzu mają czuć się jak kobra. On nie tylko czuł się jak kobra, za sterami samolotu stawał się prawdziwym potworem, który z furią uderzał na wrogów.

Krucjata Urbanowicza

Pierwsze zwycięstwa odnotował w czasie bitwy o Wielką Brytanię. Szybko dorobił się tytułu asa myśliwskiego, latając m.in. w legendarnym Dywizjonie 303. Dowodził 1. Polskim Skrzydłem Myśliwskim, a w połowie 1941 roku ruszył do Stanów Zjednoczonych, gdzie miał przyciągnąć do sił powietrznych polskich ochotników. Jego misja była w istocie efektem sceptycyzmu przełożonych względem umiejętności dowódczych Urbanowicza i jego charakteru. Umożliwiła mu jednak zaangażowanie w miejscu, do którego nie dotarł żaden inny Polak. W USA Urbanowicz spędził dwa lata. Znudzony, wciąż głodny walki postanowił zaciągnąć się do amerykańskiego lotnictwa. Dostał angaż w 14. Armii Lotniczej.

Urbanowicz nie był jednak zwykłym lotnikiem. Miał na swoim koncie kilkanaście zestrzeleń w najbardziej gorącym okresie II wojny światowej. Już wtedy postrzegano go jako jednego z bohaterów bitwy o Anglię, a polscy myśliwcy cieszyli się wówczas słuszną estymą wśród sojuszników. Stąd też nie mógł dziwić angaż Urbanowicza do elitarnej grupy „Latających Tygrysów”, wybitnych lotników walczących na froncie chińskim i birmańskim z Japonią. Wbrew obiegowej opinii Urbanowicz nie był jedynym Polakiem, który walczył w kampanii na Pacyfiku, choć mit ten utrwalano przez lata. Dokładnie to usłyszał od gen. Arnolda, który nazwał go nawet „najmniejszą armią świata”. W rzeczywistości z Japończykami walczyło jeszcze kilkudziesięciu Polaków, z czego co najmniej dwóch w składzie dywizjonów bombowych brytyjskiego RAF. Jerzy Bregman spisał nawet powojenne wspomnienia, w których z wielką swadą opowiadał o wyprawie do Indii. Warto także podkreślić, że obok lotników do walki zaangażowali się przebywający w Azji studenci, którzy w Hong Kongu bili się z nacierającymi Japończykami. Niezależnie od tego przypadek Urbanowicza jest wyjątkowy. Głównie ze względu na angaż do elitarnej formacji oraz specyfikę walki. Gen. Arnold nie mylił się tak bardzo.

Jednoosobowa reprezentacja polskiej armii radziła sobie znakomicie. Jesienią 1943 roku „Kobra” znowu robił to, w czym był najlepszy. Strzelał do wroga. Zmieniły się wprawdzie realia walki, a Niemców zastąpili Japończycy, ale Urbanowiczowi nie przeszkadzało to w kontynuowaniu krucjaty, która stała się udziałem wielu polskich lotników. Polscy myśliwcy walczyli z dala od domu, wierząc, że każde powietrzne zwycięstwo przybliża ich do zakończenia wojny i odzyskania niepodległości przez ojczyznę. W ich przypadku ponadczasowe hasło „za wolność naszą i waszą” wciąż było aktualne. Swój szlak bojowy w Azji Urbanowicz rozpoczął pod koniec października 1943 roku. Oblatywał w tym czasie myśliwiec P-40. Szybko dopasował się do nowej maszyny i potwierdził nieprzeciętne umiejętności. Amerykanie chcieli potwierdzenia, że Polak – wprawdzie z sukcesami – będzie w stanie pilotować inną maszynę i zrobi to skutecznie. Niespodzianką na froncie Pacyfiku było zachowanie wroga, który preferował ryzykowne manewry i nieomal samobójcze ataki. Urbanowicz musiał się szybko przestawić na nowy sposób latania i myślenia o wrogu. Później wspominał pierwsze starcie: „Kiedy pierwszy napotkany pilot japoński, wijąc się konwulsyjnie w powietrzu, zaszedł mnie od tyłu i próbował odrąbać mi ogon maszyny własnym śmigłem, ryzykując oczywistą śmierć, zacząłem być ostrożniejszy. Tu naprawdę obowiązywały inne prawidła walk.”

 

Witold Urbanowicz otrzymuje medal od amerykańskiego gen. Claire Lee Chennaulta, dowódcy „Latających Tygrysów” (Wikipedia, domena publiczna).

Legenda Polskich Skrzydeł

W składzie „Latających Tygrysów” Urbanowicz oficjalnie zaliczył dwa zestrzelenia wrogich myśliwców. Nieoficjalnie było ich więcej. Udokumentowane zwycięstwo było imponujące – 11 grudnia 1943 roku „Kobra” samotnie odparł atak sześciu maszyn japońskich. Po latach wyliczał, iż wyłącznie w czasie walk na Pacyfiku zniszczył 6 samolotów wroga w walce oraz 5 kolejnych w atakach na lotniska, co razem z 17 maszynami niemieckimi strąconymi w bitwie o Wielką Brytanię czyniłoby z niego najskuteczniejszego polskiego lotnika II wojny światowej! Jeszcze w 1943 roku „Kobra” wrócił do Stanów Zjednoczonych, pomagał w organizacji Polskich Sił Powietrznych, pracował w charakterze attache w Waszyngtonie. Po wojnie bezskutecznie starał się o bezpieczny powrót do kraju. Nie mógł osiąść w Polsce, został nawet zatrzymany przez Urząd Bezpieczeństwa. Zwolniono go dopiero na skutek interwencji Amerykanów, którzy nie zapomnieli Urbanowiczowi jego zaangażowania. Jak wielu wracających z zachodu członków Polskich Sił Zbrojnych, Urbanowicza spotkały prześladowania ze strony nowych komunistycznych władz. Kto wie, może dzięki temu Urbanowicz znalazł nową pasję – okazał się zdolnym literatem, który spisał setki stron wojennych wspomnień. Przez lata były one obowiązkową lekturą miłośników historii polskiego lotnictwa. „Kobra” był bowiem legendą.

Fotografia tytułowa za: Wikipedia, domena publiczna.