Lech Galicki – wspomnienia o ojcu, więźniu Auschwitz

Mój ojciec. Władysław Galicki. Mój tato. Nigdy nie był zbyt wylewny w okazywaniu swych uczuć. A ja wiedziałem, że mnie bardzo kocha. I to, że teraz piszę o tym jest znakiem, iż trwa przy mnie tak, jak zawsze.

Wspomnienie

Mój tato zawsze był. I teraz jest. Taki to On jest, a nie pustka po nim. Bo jej nie ma. Może źle piszę. Brakuje mi Go bardzo. Zawsze był niezwykle uczciwym człowiekiem. Jest. Pamiętam, trzymałem Jego dłoń. Był – jest słaby i lat wiele Go osłabiło. Także, a może przede wszystkim, ten numer 123 184 z Auschwitz na Jego przedramieniu wykłuty w sinej barwie. Bo przecież nie wygrawerowany.

To spojrzenie. Ten ból. Nie mógł się pogodzić ze swoją starością. Silny był. A mówił mi: Ja umrę. Zaprzeczałem. Dzień ten. Chwila ta. 26 pazdziernika 2006 roku. Około godziny jedenastej rano. Mama zatelefonowała i powiedziała, iż Ojciec chyba odchodzi. W Domu Rodzinnym naszym przy ulicy Moniuszki 4 na Jasnych Błoniach w Szczecinie. ( A ja w nim – Domu, w 1955 roku przyszedłem na świat ten!). Mama płacze, krzyczy zrozpaczona, że sama nie wie, ale pewnie tak! Tato umiera. Pobiegłem. Wzywałem pogotowie ratunkowe. Byłem przy Tacie. Pochylałem się nad Nim. Oddał mi swój ostatni oddech. Wezwani lekarze nie podłączali EKG, bo przecież nie żyje. Tak mówili. Upierałem się. Linia wykresu była prosta. Tato zawsze szedł przez swoje życie prostą drogą. Odrzucał kłamstwo.

Pamięć

Jego życiorys to: roboty niewolnicze w Niemczech – w Meppen, Fort VII W Poznaniu, niemiecki KL Auschwitz – Birkenau w okupowanej Polsce, niemiecki KL Mauthausen-Gusen w Austrii, a potem nadzwyczaj uczciwe, dobre życie. Często dziękuję Bogu za to, że to On był – jest moim Ojcem. Świętym Ojcem.

Siedzę na Jego kolanach. On obejmuje mnie. Mój Tato. Oddech Jego czuję. Wietrzny. Wieczny. Pierwszy i ostatni. Mój święty Ojciec jest. Zawsze był. I będzie. I wierzę, że czule obejmuje Go Karol Wojtyła z Wadowic. Ja po prostu to wiem. Szczególnie wtedy, gdy się nie lękam. A nie boję się, bo On jest.

Polskość jest zaszczytem dla mnie

Pamiętam mój Ojciec Władysław Galicki
Numer obozowy w niemieckim obozie koncentracyjnym Auschwitz – 123184
Patriota z krwi i kości wtedy, potem i zawsze
Opowiadał mi o egzekucji polskich więźniów
Którzy zostali skazani na karę śmierci przez powieszenie

Gdy wydano ich a kopali podkop aby wydostać się za druty przeniknięte prądem
Wyprowadzono biedaków wśród krzyków i poszturchiwań
Oni jakby zmartwiali nie z tego świata do królestwa drogą
Szli jeden za drugim wydawało się pogodzeni z losem
Jedyne co to miano ich zabić jednocześnie taka to ulga przez nadludzi dana była
Ojciec mój stał w tłumie ludzi numerów Polaków którzy mieli ten fakt zapamiętać rodaków wieszanie jako ostrzeżenie że zabronione jest im uciekać z katowni
Bo za polską nienormalność tam byli i będzie ona zniszczona zabita wypalona
Gdy wszyscy Polacy stali na stołach i pętle już im niemieccy oprawcy
Założyli na szyje jeden z nich zaczął krzyczeć iż teraz oni wszyscy zginą
Ale już niedługo już nadchodzi czas kary na morderców gdy zmiecie ich z tego świata kara straszna
Już kaci szybko zaczęli stołów przewracanie Polaków krnąbrnie polskich wieszanie a jeszcze ze ściśniętego gardła skazańca dobył się okrzyk: Jeszcze Polska nie zginęła…
i zaraz napięły się liny na szubienicach

Wtedy Ojciec mój numer 123184 przejęty przyjął na siebie i innych:… póki my żyjemy
A teraz gdy On już jest u Pana polskość jest zaszczytem dla mnie
I pamięć we mnie drogowskazem
A drogowskaz pamięcią
Do normalności
Teraz i zawsze i na wieki wieków
W imię Ojca
Amen

Tato

Tato zawsze jest,
on to nie pustka po nim ta,
trzymam jego dłoń,
ta ręka, ten na niej numer 123184 z KL Auschwitz,
to wspomnienie, to spojrzenie jego, ten ból,
dzień ten, śmierć ta, to życie prawdziwie prawe,
siedzę na taty kolanach,
w naszym ziemskim domu przy ulicy Moniuszki 4
na Jasnych Błoniach w Szczecinie,
obejmuje mnie swym z cierpienia wyzwoleniem,
mój tato oddech twój czuję,
to tchnienie ostatnie oddane i pierwszy puls życia w wieczności.
Tato zawsze jest.
To we mnie jego polskie drogi

26.09.2006 – 2017

A niech Polsce świeci nadzieja

Nie mogę odejść od myśli moich,
które się wiążą z kaźnią mych sióstr i braci,
jestem ja, bo żyję, dzięki ich śmierci w oddanie bogatej,
inaczej straciłbym wszystko co można stracić,
Ich krzyk: Niech żyje Polska! – w chwili umierania,
Zawstydza mnie, w mym dbaniu o status człowieka żywego.
I w za wszelką cenę mej interesowności, aby być jednym z wielu właścicieli ziemskiej majętności.
Strzelcie mi w głowę, w rozumną potylicę,
Zapchajcie mi usta trocinami, odbierzcie mi wszystko,
Dla dobra mego. W imię Ojca i Syna i Ducha Świętego.
Oni wyklęci – święci. Umierający a walczący.
A kto ja? Mówią: bohaterów potomek.
Ojciec o wielkiej Polsce marzył. A ja jej ułomek.
Z genu jego życzę wam i sobie: dobra największego.
A niech Polsce świeci nadzieja,
Ich wszystkich wyklętych i Pana Naszego,
W obcych zdradzie i katuszach sióstr i braci umiłowanych przez miłosiernego w męce ich Dobrodzieja.

Lech Galicki – ur. 29 I 1955, z ojca Władysława (więzień Fort VII w Poznaniu i niemieckich obozów koncentracyjnych KL Auschwitz – Birkenau i KL Mauthausen – Gusen) i matki Stanisławy Galickich w domu rodzinnym przy ulicy Stanisława Moniuszki 4 (Jasne Błonia) w Szczecinie. Syn: Marcin. Dziennikarz, prozaik, poeta. Polonofil. Reportaże i felietony Galickiego dotyczą zawsze minionej i najbliższej rzeczywistości: ułamki rozmów, wspomnień wielu ludzi i spotkań w tramwaju, migawki spostrzeżeń, codzienność w jej często przytłaczającym wymiarze.