Zamach na Piusa XII? Próba porwania papieża

Powojenne relacje dygnitarzy hitlerowskich bardzo często nie tylko nie były spójne, ale i wręcz wykluczały się wzajemnie, błądząc gdzieś pomiędzy naturalnymi skłonnościami do przeinaczania faktów na swoją korzyść i słabością ludzkiej pamięci. Procesy Norymberskie ujawniły słabość alianckiego systemu rozliczania zbrodni wojennych, który oparty był na wyjątkowo dziwnym kluczu. Jak się miało okazać, kontrowersje wzbudzało nie to, kto stanął przed trybunałem, lecz to, kto przed nim nie stanął. Generał SS Karl Wolff pojawił się w Norymberdze na krótko. Miał zabrać głos podczas szeregu rozpraw, zeznając w charakterze świadka. Starał się nie tylko bronić kolegów, którzy niegdyś służyli z nim w SS, organizacji uznanej za zbrodniczą, ale i wybielić własną postać, pod której adresem kierowane były liczne zastrzeżenia. Jakby na przekór oskarżeniom Wolff wkrótce zaczął dzielić się informacjami, które stawiały go w zupełnie innym świetle. Choć w 1961 roku świat przypomniał sobie o jego roli w procesie eksterminacji narodu żydowskiego, słusznie określając go prawą ręką Heinricha Himmlera, nie doczekał się zasłużonej kary. Nie możemy być pewni wszystkich czynników, które wpłynęły na tak łagodne potraktowanie wysokiego dygnitarza SS, jednakże wśród licznych przypuszczeń szczególnie jedno zyskuje sobie niezwykły wydźwięk. Niedoszły porywacz papieża miał w ręku atut, który w pełni wykorzystał, rozpoczynając niezwykłą historię zamachu na Piusa XII.

We wrześniu 1943 roku jeden z wysokich dygnitarzy niemieckiej SS został wezwany przez Hitlera do Kętrzyna, gdzie znajdowała się wówczas kwatera główna powszechnie nazywana Wilczym Szańcem. Generał Karl Wolff cieszył się w tym czasie sporym zaufaniem Adolfa Hitlera i Heinricha Himmlera, którzy widzieli w nim bezwzględnego wykonawcę kolejnych rozkazów. Zamieszanie związane z uwięzieniem Benito Mussoliniego, a następnie brawurową akcją odbicia duce z rąk proalianckich Włochów znacznie skomplikowało sprawy na Półwyspie Apenińskim, który podzielił się na dwie części – jedną popierającą dyktatora, drugą przeciwną jego totalitarnym rządom i sojuszowi z III Rzeszą. Zanim jednak doszło do uwolnienia Mussoliniego Wolff pojawił się na obiedzie u Hitlera. Do spotkania doszło po południu 6 września. Generał został wcześniej wtajemniczony w część planów pary Hitler-Himmler, wobec czego wiedział, iż dyskusja dotyczyć będzie przyszłości Włoch i tajnej misji związanej z Watykanem. Podczas oficjalnej rozmowy Wolff dowiedział się nieco więcej – niemieccy komandosi nie tylko planowali odbicie duce i zainstalowanie go na północy w marionetkowej republice faszystowskiej. Wolff miał się zająć Mussolinim, stać się osobistym opiekunem dyktatora. Jakby tego było mało, Hitler przygotował mu zadanie zajęcia Watykanu, aresztowania tamtejszych dostojników kościelnych i rabunku watykańskiego archiwum. Ten krótki opis spotkania na szczycie znamy dzisiaj głównie z relacji samego Wolffa. I pewnie nigdy nie dotarłaby do szerszego grona czytelników, gdyby nie sam zainteresowany, który pod koniec życia postanowił podzielić się wspomnieniami z okresu II wojny światowej. W 1972 roku ujawnił, iż we wrześniu 1943 roku został wezwany do Wilczego Szańca, by rozmówić się z Hitlerem. Nie było to zwyczajne spotkanie, a o jego niezwykłości niech poświadczy fakt, iż całość utrzymana została w ścisłej tajemnicy i, jak mówił sam Wolff, o sprawie wiedzieli tylko rozmówcy oraz Heinrich Himmler. W tym samym miejscu, kilka tygodni wcześniej Hitler grzmiał: „Natychmiast wkroczę do Watykanu. Myślicie, że Watykan mnie onieśmiela? Zaraz się za niego wezmę. Przede wszystkim tam jest cały korpus dyplomatyczny. Mam to gdzieś. Ta hołota tam jest, zgarniemy całą tę świńską hołotę. Cóż to takiego? Po fakcie przeprosimy, co nas to obchodzi […] Dostaniemy wtedy dokumenty. Odkryjemy mnóstwo przypadków zdrady”. W podobnym tonie wypowiadał się o sytuacji Mussoliniego, którego wręcz zachęcał do „rozgonienia towarzystwa” i oznajmienia, że zaszła tragiczna pomyłka. Zapis słów Hitlera z 26 lipca 1943 roku pokazuje, iż temat zajęcia Watykanu i „rozgonienia towarzystwa” musiał kilkukrotnie przewijać się w rozmowach dygnitarzy III Rzeszy. Nie był to bowiem pierwszy raz, kiedy przywódca nazistowskich Niemiec z taką agresją wypowiadał się o sytuacji Stolicy Apostolskiej, szafując terminami związanymi z porwaniem, likwidacją, a wręcz eksterminacją duchowieństwa zgromadzonego w Watykanie. Nie ulega również wątpliwości, iż wydzielona część Rzymu stanowiła łakomy kąsek nie tylko z politycznego punktu widzenia. O watykańskim skarbcu krążyły legendy. Skarby Kościoła Katolickiego, przez wieki gromadzone w siedzibie papieży, musiały kusić niemieckiego dyktatora, dla którego świętość znaczyła niewiele, jeśli cokolwiek. Jedynym realnym elementem, swoistym hamulcem, grającym na korzyść Piusa XII i Watykanu była oczywiście pozycja papieża w hierarchii Kościoła. Hitler musiał się liczyć ze sporą liczbą niemieckich katolików, którzy stanowili pokaźny odsetek społeczeństwa. Ignorowanie tak licznej grupy i otwarte wypowiedzenie im wojny było wystarczającym czynnikiem, by trzymać w ryzach agresywne zapędy nawet takiego człowieka, jakim był Hitler. Jednocześnie Patrick J. Gallo opisujący powiązania niemiecko-watykańskie w okresie II wojny światowej zaznacza, iż Hitler podejrzewał papieża o zaangażowanie w spisek przeciwko Mussoliniemu. Erwin Lahousen, jeden z działaczy Abwehry wspierających adm. Wilhelma Canarisa (aktywnego opozycjonistę) zeznał później, iż rozkazy Hitlera nie pozostały bez odzewu wywiadu. Natychmiast ostrzeżono Watykan, który mógł przygotować się na ewentualność niemieckiego ataku. Co więcej, według odnalezionych po wojnie dokumentów Hitler miał zadecydować, iż papież może zostać zastrzelony podczas próby ucieczki. Informacje o niemieckich planach agresji docierały do papieża także za pośrednictwem niemieckiego ambasadora w Watykanie Ernsta von Weizsackera, który miał chociażby świadomość wypowiedzi Hitlera z 26 lipca 1943 roku. Alternatywnym planem zamachu, opracowanym pod koniec 1943 roku, było upozorowanie porwania Piusa XII przez włoskich partyzantów, a następnie odbicie go przy pomocy sił niemieckich, co w oczach świata byłoby pięknym gestem w kierunku Stolicy Apostolskiej i Kościoła Katolickiego. Rewelacje dotyczące tego typu operacji przedstawiał Paolo Porta, szef włoskich faszystów w liście datowanym na 26 września 1944 roku.

Wróćmy jednak do rozmowy na linii Wolff-Hitler. Choć nie dysponujemy wiarygodnymi dokumentami potwierdzającymi słowa niemieckiego oficera, możemy zacytować słowa Hitlera, które ten miał rzekomo wypowiedzieć w obecności swojego generała: „Życzę sobie, żeby pan ze swoimi oddziałami w ramach niemieckich kroków odwetowych przeciwko niesłychanej zdradzie Badoglio zajął możliwie jak najszybciej Watykan i państwo watykańskie, zabezpieczył dawne archiwa i skarby sztuki, a papieża i Kurię, w celu jego ochrony, przeniósł na północ, żeby nie wpadł w ręce aliantów i nie dostał się pod ich naciski i wpływy polityczne. W zależności od rozwoju sytuacji politycznej i wojskowej umieszczę papieża w miarę możliwości w Niemczech lub w neutralnym Liechtensteinie. Kiedy najwcześniej może pan przeprowadzić tę akcję?” Według relacji Wolffa był on przerażony propozycją wodza, wobec czego natychmiast starał się wprowadzić go w błąd dotyczący realnych możliwości przeprowadzenia tego typu operacji. Zapowiedział, iż przygotowania potrwają sześć tygodni, a i po tym czasie powodzenie akcji zależeć będzie od wielu czynników, na które Niemcy mogą nie mieć wpływu. W kolejnych dniach Kwatera Główna żyła doniesieniami z Włoch, gdzie Kurt Student i Otto Skorzeny w brawurowy sposób odbili Benito Mussoliniego. Duce został przewieziony do Kętrzyna, gdzie spotkał się z Hitlerem. Podczas rozmów obecny był także Karl Wolff, który od tej pory miał być prawą ręką duce. Rozpoczął zresztą aktywne przygotowania do zainstalowania nowego rządu złożonego z włoskich faszystów sprzyjających Rzeszy. Sprawa ewentualnego zamachu na papieża jakby nieco przycichła, a Wolff miał tyle zajęć, że o aferze na moment zapomniał. Hitler w pierwszej chwili domagał się raportów składanych co dwa tygodnie. Posłusznie meldował się dyktatorowi, jednak nie potrafił przedstawić jakichkolwiek konkretów. Zniecierpliwiony Hitler nalegał na pośpiech. Tymczasem do Watykanu dotarły pierwsze niepokojące informacje. Pius XII jeszcze w 1941 roku został poinformowany, iż Hitler może rozważać jego aresztowanie i już wtedy oznajmił otoczeniu, iż jest gotowy na deportację i ewentualne odesłanie do obozu koncentracyjnego. Doniesienia o postawie papieża znamy chociażby z zapisków hr. Galeazzo Ciano, który jako minister spraw zagranicznych Włoch wielokrotnie kontaktował się ze swoim niemieckim odpowiednikiem Joachimem von Ribbentropem. Reakcja Piusa XII w obliczu śmiertelnego zagrożenia także charakteryzowała się męstwem. Oznajmił po prostu, iż nie opuści Watykanu, a plotki o szykowanym zamachu trzeba potraktować poważnie. Nie może zatem dziwić, iż gwardia szwajcarska została w tym czasie wzmocniona. Patrick J. Gallo szacuje, iż liczebność strażników wzrosła ze 100 do 4000, a niektórych z nich wyposażono w karabiny maszynowe. Michael Hesemann („Pius XII wobec Hitlera’) wyraźnie stwierdza, iż w oficjalnych rozkazach zakazano używania siły. W momencie agresji niemieckich żołnierzy gwardia miała zwyczajnie skapitulować. Nie widać zatem większego sensu w dozbrajaniu strażników. Zwiększenie ich liczebności także nie ma związku z wydanym poleceniem. Autor historycznej rozprawy cytuje siostrę Pascalinę, która wspomina: „Pius XII wiedział bardzo dobrze, kto był najbardziej poszukiwaną osobą. Nie obawiał się tego, że siepacze, o ile wtargną do jego prywatnych komnat, mogą znaleźć wartościowe rzeczy – te istniały jedynie w wyobraźni redaktorów gazet. Jednak dokumenty należy zabezpieczyć i znaleziono dla nich znakomitą skrytkę. Całymi dniami trwały prace zabezpieczające, bez pomocy z zewnątrz i tak, że nikt ich nie zauważył. Wydawało się, że panuje spokój i porządek. […] Dał jednak wyraźnie do zrozumienia, że nigdy, przenigdy, dobrowolnie nie wyjedzie i nie ustąpi jedynie przed przemocą, nawet gdyby miało go to kosztować życie. Rzymianie wiedzieli, że mogą liczyć na Piusa XII i że tylko dzięki niemu można zapobiec temu, co najgorsze”. Pomijając ewidentne elementy propagandy sławiącej bohaterskiego papieża i jego wpływ na ludność Rzymu, otrzymujemy niezły obraz wrześniowej zawieruchy, która w większym niż mogliśmy przypuszczać stopniu dotknęła Watykanu. Gdy 10 września 1943 roku Niemcy wkroczyli do Rzymu, Watykan został odizolowany od świata. W praktyce papież i jego otoczenie zostali internowani w rozległych budynkach Stolicy Apostolskiej, choć nikt oficjalnie nie ograniczał ich wolności.

Gwardia Szwajcarska w Watykanie na fotografii z 1938 roku (Wikipedia/Willem van de Poll, CC0).

7 października jedna z rozgłośni radiowych marionetkowej Republiki Salo informuje, iż w Niemczech przygotowano tymczasową rezydencję dla papieża. Wzbudziło to uzasadnione obawy Watykanu, który natychmiast zwrócił się do niemieckiego ambasadora z prośbą o wyjaśnienia. 9 października papież spotkał się nawet z Weizsackerem, którym oczywiście nic nie wiedział. Przynajmniej oficjalnie. Nieoficjalnie bowiem zdawał sobie sprawę, iż audycja była sfingowana, a wizyta ambasadora miała podkreślić dobrą wolę Niemiec. Pod koniec roku wypłynęła jeszcze sprawa, o której mówiliśmy przy okazji listu Paolo Porty. Otoczenie Piusa XII zareagowało natychmiast, przygotowując grunt pod ucieczkę papieża. Ojciec Święty nie bał się konsekwencji, a w biurku ponoć trzymał podpisaną rezygnację, co w przypadku jego deportacji pozwoliłoby stwierdzić, iż Niemcy zabrali nie papieża, a kardynała. Dan Kurzman, który szczególnie mocno związał się z badaniami rzekomej operacji Wolffa, stwierdza nawet, iż szykowano się do przeniesienia papieża na terytorium Hiszpanii bądź Portugalii, gdzie otrzymał zaproszenie „na wakacje”. 15 października Niemcy rozpoczęli masowe deportacje Żydów włoskiego pochodzenia. Zrozpaczony Pius XII był świadkiem obławy, lecz nie zdecydował się na potępienie niemieckich działań. Weizsacker, z napięciem obserwujący papieża i jego kolejne ruchy, wkrótce raportował do Berlina, iż nie istnieje niebezpieczeństwo aktywnego wystąpienia Watykanu przeciwko Holocaustowi. Niebezpieczeństwo porwania Piusa XII także było teraz mniejsze.

Sytuacja Wolffa nie był komfortowa. Hitler nalegał i oczekiwał postępów. Ambitny oficer miał świadomość tego, iż nie może lekceważyć rozkazu dyktatora. Z drugiej strony zdawał sobie sprawę, iż zajęcie Watykanu będzie nie tylko trudne z militarnego punktu widzenia, ale i stanie się poważnym ciosem w samo serce narodowego socjalizmu. W konsekwencji rozmówił się z Hitlerem: „Według mojej oceny zajęcie Watykanu i deportacja papieża doprowadziłyby do nadzwyczaj negatywnych następstw dla nas: zarówno wśród niemieckich katolików w ojczyźnie i na froncie, jak również wśród wszystkich katolików w pozostałych częściach świata i w krajach neutralnych, skutki te są niewspółmierne do przejściowych korzyści wyłączenia Watykanu z polityki i przejęcia watykańskich archiwów i skarbów sztuki”. Wypowiedź ta jest z pewnością dyplomatyczną perełką. Wolff nie tylko ukazuje możliwą rozmowę z dyktatorem, ale i kreuje się na człowieka, który zażegnał kryzys związany z barbarzyńskim rozkazem Hitlera. Warto jednak podkreślić, iż sytuację znamy przede wszystkim ze sporządzonego przezeń opisu, który w dużej mierze przedstawiał namiestnika Rzeszy we Włoszech w dobrym świetle. Istnieją nawet hipotezy, iż rzekoma operacja była wymysłem Wolffa, który szukał w niej możliwości rozgrzeszenia za wojenne przewinienia, co było mocną kartą przetargową przed ewentualnym powojennym procesem zbrodniarzy hitlerowskich, który musiał nastąpić w przypadku porażki Niemiec. W konsekwencji Wolff uniknął zamieszania związanego z oskarżeniami o zbrodnię niezwykłą, nawet jak na okres II wojny światowej, ale i sprawnie skierował na siebie blask reflektorów, które w przyszłości miały uratować mu skórę. 10 maja 1944 roku odbyła się specjalna, poufna, audiencja u papieża, podczas której Wolff zobowiązał się, ba, nawet przyrzekł, że będzie działać na rzecz pokoju. Już wkrótce miało się okazać, iż służbista z Darmstadt potraktował swoje słowa bardzo poważnie, angażując się w rozmowy z aliantami zachodnimi, które ułatwiły zakończenie konfliktu we Włoszech. Papież był znowu bezpieczny.

Fotografia tytułowa: Pius XII na fotografii z 1951 roku (Wikipedia/Michael Pitcairn, domena publiczna).