„Colditz”

Rok premiery – 2005

Czas trwania – 185 minut

Reżyseria – Stuart Orme

Scenariusz – Richard Cottan, Peter Morgan

Zdjęcia – Gavin Finney

Muzyka – Richard Harvey

Tematyka – nieprawdopodobna historia ucieczek z osławionego niemieckiego zamku Colditz doprawiona odrobiną uczucia.

Trzech Brytyjczyków ucieka z niemieckiej niewoli. Jednemu się udaje, dwóch trafia do cieszącego się złą sławą zamku Colditz. Tytułowy zamek staje się ich więzieniem, domem oraz miejscem, z którego pragną się wyrwać za wszelką cenę. Każdy z nich ma własne powody – Jack Rose (w tej roli Tom Hardy) zostawił w Wielkiej Brytanii dziewczynę, Lizzie (Sophia Myles). Tom Willis (Laurence Fox) chce udowodnić sobie, że potrafi uciec Niemcom (jak sam mówi, od najmłodszych lat wpajano mu, iż musi być najlepszy). Sawyer (Guy Henry) pragnie wolności, odsuwając się od współwięźniów i planując śmiałą eskapadę na własną rękę. Głównym bohaterem staje się jednak Jack Rose, szalenie zakochany w Lizzie młody żołnierz. Wspólnie z Nicholasem McGradem (Damian Lewis) podejmuje się nieudanej próby wydostania się z niewoli, o czym wspominałem na początku. Okazuje się jednak, że szczęście dopisało Nicholasowi. Jack każe mu przekazać wiadomość Lizzie o tym, że on, Jack, żyje. Tak rozpoczyna się historia o wielkiej miłości, zdradzie i bohaterstwie kolejnych uciekinierów.

Zanim przejdziemy do ekscytujących momentów finałowej ucieczki, obserwujemy relacje wewnątrz obozu jenieckiego. Tom i Jack zaprzyjaźniają się, działając wspólnie i tylko czasami korzystają z pomocy innych więźniów. Przykładem może być holenderski ślusarz, który w zamian za pomoc w ucieczce dorabia klucz do jednego z niemieckich zamków. Równocześnie w Londynie Nicholas stara się zdobyć serce Lizzie. Dziewczyna żyje pamięcią o Jacku. Przybyły do Wielkiej Brytanii uciekinier rozpoczyna pracę w MI-9, gdzie preparuje wiadomość o zgonie byłego kolegi. Tym samym oszukuje kobietę, pocieszając ją po stracie chłopaka. Tak w wielkim skrócie przedstawia się fabuła filmu. Wątek miłosny wpleciony w losy żołnierzy jest już chyba nieodłącznym elementem filmów wojennych. Z drugiej strony obserwujemy zmagania więzionych w Colditz z Niemcami i ich desperackie próby ucieczki. Brytyjczycy oraz przedstawiciele innych nacji (są tam Amerykanie, Francuzi, Holendrzy, Polacy) chwytają się każdej możliwości. I choć niektóre z nich wydają się być idealnymi okazjami do ucieczki, większość akcji nie wypala. Pomysły Brytyjczyków są niezwykle ciekawe – od przebrania za niemieckich oficerów po spuszczenie z dachu na linie. W tle przewijają się nam postacie, które w mniejszym lub większym stopniu wpływają na całość akcji. Emocje wzbudza postawa Rhetta Barkera, nałogowego narkomana, który za używkę gotowy jest poświęcić kolegów. Jego postać nacechowano negatywnie, niejako kontrastuje ona z postawą innych bohaterów, zawsze gotowych do działania przeciwko żołnierzom wroga.

„Colditz” przygotowano w dwóch odcinkach, które udało mi się obejrzeć dzięki emisji na antenie TVP1. Autorzy przedsięwzięcia wybrali idealny moment na przerwanie pierwszej części. Zanim rozpoczęła się druga, po krótkiej przerwie, obejrzeliśmy krótkie przypomnienie akcji odcinka poprzedniego. Takie rozwiązanie pozwala na dokładne zapoznanie się z filmem i daje też chwilę wytchnienia w ciągu 185 minut jego trwania. Nasuwa się pytanie, czy miłosny wątek wpleciony w losy Jacka Rose’a jest potrzebny. Uważam, że urozmaicenie w postaci walki o kobietę, często poniżającymi środkami, wpływa pozytywnie na film. Zauważyć można również, że kinematografia wojenna nie stroni od podobnych elementów fabularnych. Wystarczy tutaj wspomnieć „Pearl Harbor” czy „Wroga u bram”, aby uświadomić sobie, jak popularne stały się wojenno-miłosne opowieści. Ogólnie jednak „Colditz” ogląda się przyjemnie, a akcja jest szybka i zmienna. Równolegle śledzimy losy Nicholasa i Jacka, obserwując ich postępy. Każdy z nich ma swoją własną misję do wykonania. Sielankę z Londynie zaburza pojawienie się kolejnego zbiega z Colditz, Sawyera – malarza i indywidualisty, który pomiesza nieco szyki Nicholasa. Co ciekawe, jeden z bohaterów, nie zdradzę który, trafia nawet do Warszawy. Stolica Polski przedstawiona jest w sposób idealny dla Polaków – obywatele byłej Rzeczpospolitej spiskują przeciw Niemcom i starają się prowadzić każdą możliwą akcję, aby tylko utrudnić życie okupantowi i pomóc sojusznikom. To właśnie dzięki Polakom możliwa jest ucieczka z Colditz. Pojawiają się też… kwestie w języku polskim. Byłem bardzo zadowolony, słysząc swojską mowę jednego z żołnierzy, tłumaczoną następnie na angielski. Warto wspomnieć o dialogach między bohaterami. Omawiają szczegóły akcji (zapoznajemy się z planem, sami oceniamy, czy ma on szanse powodzenia) oraz dogryzają Niemcom. Efektownemu scenariuszowi w niczym nie ustępuje fabuła, która, jak mówiłem, jest wciągająca i naprawdę zasługuje na pochwałę. Z pewnością rozczarowuje końcówka – dość przewidywalna i banalna. Szkoda, że twórcy filmu nie zdecydowali się na bardziej niekonwencjonalne rozwiązanie, aby jeszcze jeden raz zaskoczyć widzów.

Zgrabnie, sprawnie i dokładnie – tak podsumować można realizację „Colditz”. Brytyjczycy po raz kolejny pokazali, że nawet filmy typowane na kinowe „średniaki” mogą zapewnić rozrywkę na długie godziny. „Colditz” nie miał być dziełem z górnej półki, jednak, mimo iż na nieco niższej półce, stał się filmem wartym zobaczenia. U mężczyzn powoduje podniesienie poziomu adrenaliny, u kobiet poziomu wrażliwości. Czy skierowanie się w tę stronę jest receptą na sukces? Przykłady nieco bardziej znanych „Pearl Harbor” i „Wroga u bram” potwierdziły teorię o dominacji wśród filmów wojennych tych, które dodatkowo zawierają wątek miłosny. Walka o kobietę na tle II wojny światowej zawsze robi wrażenie. Zresztą, do dziś walka kobietę w niczym nie ustępuje prawdziwej wojnie.

Ocena: