„Deklaracja”

Rok premiery – 2003

Czas trwania – 120 minut

Reżyseria – Norman Jewison

Scenariusz – Ronald Harwood

Zdjęcia – Kevin Jewison

Muzyka – Normand Corbeil

Tematyka – opowieść o francuskim zbrodniarzu wojennym, który po latach musi odpowiedzieć za popełnione podczas wojny czyny.

Republika Vichy. Niemiecka okupacja ziem francuskich. Życie toczy się tutaj innym rytmem niż chociażby w Polsce lat 1939-45, jednakże i Francuzi odczuwają na swojej skórze ogrom zbrodni popełnianych podczas wojny. Szczególnie tragiczna jest sytuacja ludności żydowskiej, którą masowo eksterminuje się na obszarze niemal całej Europy, wszędzie tam, gdzie pojawił się reżim hitlerowski. Wielu Francuzów decyduje się na stawianie zbrojnego oporu najeźdźcy, wchodząc w skład grup partyzanckich, wielu przechodzi obojętnie wobec problemu okupacji. Są jednak i tacy, którzy postanawiają kolaborować, nierzadko mocno angażując się w egzekwowanie ideologii faszystowskiej. Wśród nich znalazł się Pierre Brossard, który dopuszcza się zbrodni ludobójstwa. Zamordowanych zostaje 14 osób, ale Brossard nie zostaje pociągnięty do odpowiedzialności, nawet gdy Republika Vichy przestaje istnieć, a Francja odzyskuje suwerenność. Spokojnie egzystuje on w nowej ojczyźnie. Po kilkudziesięciu latach od tragicznych wydarzeń jego życie zaczyna się zmieniać. Nagłe zainteresowanie jego działalnością wykazuje młoda prokurator Annemarie Livi. Z ramienia władz ma ona rozprawić się ze zbrodniarzem współpracującym niegdyś z Vichy.

Zaczyna się naprawdę intrygująco. Fabuła z pewnością ma zadatki na wspaniałe widowisko, tym bardziej, że początek pokazuje, iż film będzie trzymał w napięciu. Przygodę z Brossardem rozpoczynamy bowiem od nieudanej próby zamachu na jego osobę, a smaczku dodaje fakt, iż przy niedoszłym mordercy znalezione zostają dokumenty wskazujące na nietypowego zleceniodawcę – organizację żydowską zajmującą się wyłapywaniem zbrodniarzy wojennych. Brzmi interesująco? Z pewnością. Żeby było ciekawiej Brossardem interesuje się wspomniana Annemarie Livi, która za wszelką cenę chce pochwycić Francuza, doprowadzić do jego skazania i dowiedzieć się więcej na temat kulisów zbrodni sprzed lat. Wiele wskazuje bowiem, iż w sprawę zamieszani mogą być ludzie na kierowniczych stanowiskach państwowych. Tyle o fabule, do której pewnie zdążymy jeszcze wrócić. Historia sama w sobie nie jest zła i z pewnością mogłaby trzymać w napięciu do ostatnich minut filmu. Co więcej, w rzeczywistości problematyka „Deklaracji” była głośną sprawą współczesnej Francji. W 1996 roku Brian Moore napisał ciekawą powieść dotyczącą niemal bliźniaczego tematu. Fabuła książki opiera się na historii Paula Touviera, który w czasie wojny dopuścił się zbrodni ludobójstwa. Po zakończeniu konfliktu miał zostać skazany na śmierć, ale kary uniknął w przedziwnych okolicznościach i dopiero w latach osiemdziesiątych cała afera wyszła na jaw. Touviera aresztowano i w 1996 roku zmarł on w więzieniu. Podobieństwo powieści Moore’a i scenariusza Harwooda nie jest przypadkowe. Scenarzysta oparł swoją historię na wydarzeniach opisanych w książce z 1996 roku. Osoba Harwooda mogła zwiastować doskonałą rozrywkę – ledwie rok przed premierą „Deklaracji” otrzymał on Oscara w kategorii najlepszy scenariusz adaptowany za film „Pianista”. Jego kolejne przedsięwzięcie miało wykazać, iż statuetka nie była przypadkiem. Niestety, Harwood może i jest utalentowanym scenarzystą, ale w „Deklaracji” jego koledzy filmowcy nie potrafili tego wykorzystać.

Dość obszernie rozpisujemy się o fabule „Deklaracji”, jednakże nie są to słowa rzucane na wiatr. W założeniu miała ona być głównym atutem filmu. Tylko w założeniu, bowiem cała historia nie klei się, ma liczne braki, przemilczenia i nawet w ostatecznym rozrachunku nie dostajemy odpowiedzi na kilka dręczących nas pytań. Kwiatków jest sporo, ale nie chcę nikomu psuć wątpliwej przyjemności z oglądania. Realizacja pomysłów scenarzysty stoi na bardzo niskim poziomie. Efektownych scen jest tu jak na lekarstwo, choć momentami nawet niedorobiony scenariusz dawał pole do popisu. Do całości dołożona jest muzyka, która jakby umyka widzowi podczas oglądania – po prostu niczym się ona nie wyróżnia i w zasadzie, gdyby jej nie było, film niewiele by stracił. Podsumowując nasze rozważania z tego akapitu, dochodzę do wniosków raczej pesymistycznych. „Deklaracja” na miano kinowego hitu z pewnością nie zasługuje i wobec licznych braków staje się produktem bardzo przeciętnym.

Przejść musimy teraz do kreacji aktorskich. Ze względu na scenariusz trzy sylwetki zasługują na szczególne wyróżnienie – Pierre Brossard kreowany przez Micheala Caine’a, Annemarie Livi grana przez Tildę Swinton i Jeremy Northam jako płk Roux. Ich osobom poświęcono w filmie najwięcej miejsca. Caine niczym specjalnym się nie wyróżnia, choć wielu krytyków oceniało, iż to on ratował „Deklarację” od kompletnej klapy. Kreowany przez niego Brossard to postać o dwóch obliczach. Z jednej strony były zbrodniarz wojenny, który w obronie własnego dobra nie zawaha się ponownie zabijać, z drugiej strony dręczony wyrzutami sumienia starzec, który co i rusz przystępuje do spowiedzi i wędruje od kościoła do kościoła. Gra aktorska Caine’a może nie stoi na najwyższym poziomie, jednakże nie można odmówić mu autentyczności. Jest dość przekonywujący, choć na kolana nie powala. Miał zresztą niewiele okazji do wykazania się kunsztem i talentem. Mimo wszystko pokazał, iż jego rzemiosło aktorskie pozwala na określenie go mianem gwiazdy „Deklaracji”. Para Livi i Roux to duet śledczych, którzy towarzyszą nam przez większą część filmu. Z dwójki, w moim odczuciu, lepiej zaprezentowała się odtwórczyni roli Annemarie. Northam był momentami sztuczny, ale i tak wyróżniał się na tle pozostałych aktorów. Wśród nich kilku można określić mianem totalnych amatorów, którzy momentami grają wręcz groteskowo. Swoją drogą, po raz kolejny wypada się tutaj odwołać do bzdurnych pomysłów ekipy reżyserskiej – zamachowcy przysyłani do Brossarda są tak nieudolni, że na usta cisną się brzydkie słowa. Może to i lepiej, że filmowcy przewidzieli dla nich rolę trupów pozostawianych przez Brossarda – nie „raczą” nas przynajmniej swoim „kunsztem aktorskim”.

Są filmy wybitne, są dzieła przeciętne, są też produkcje, których oglądać nie trzeba. „Deklaracja” plasuje się pomiędzy drugą i trzecią grupą filmów. Wydaje się, iż wszystko przemawiało na jej korzyść zanim zabrano się do realizacji przedsięwzięcia. Niezła fabuła, ciekawa obsada aktorska, pomysł znajdujący odzwierciedlenie w rzeczywistości. Gdybym usłyszał takie referencje zanim zasiadłem do seansu, z pewnością byłbym niezwykle pozytywnie nastawiony. Niestety, rzeczywistość szybko weryfikuje najbardziej optymistyczne zapowiedzi. „Deklaracja” nie urzekła mnie niczym. Niemal wszystko zrealizowano tutaj w sposób odwrotny do zamierzonego, a cała historia okazała się grubymi nićmi szyta. To powoduje, iż już w połowie filmu widz zaczyna się nudzić i dostrzegać liczne niedoróbki. Można sobie organizować zabawę w wyszukanie jak największej liczby elementów opracowanych w sposób zły, ale nie o to chodzi w oglądaniu filmu. Niestety, skoro „Deklaracji” nie zrealizowano jak trzeba, to i godziny spędzone przed ekranem mogą przebiegać w sposób zgoła odmienny od zamierzonego (czasem wystarczy zmienić program telewizyjny).

Ocena: