„Katyń”

Rok premiery – 2007

Czas trwania – 125 minut

Reżyseria – Andrzej Wajda

Scenariusz – Andrzej Wajda i in.

Zdjęcia – Paweł Edelman

Muzyka – Krzysztof Penderecki

Tematyka – historia jednej z największych zbrodni ludobójstwa popełnionych w stosunku do żołnierzy Wojska Polskiego podczas II wojny światowej.

Polacy! Jak wy to robicie? Takie słowa cisną mi się na usta, gdy po raz kolejny oglądam epopeję narodową zrealizowaną z miejscowym rozmachem i w zasadzie w ramach schematów wytyczonych lata temu. Co jakiś czas na polskiej scenie kinematograficznej pojawia się nowy, niemal epokowy tytuł odwołujący się do naszej historii. Historii zagmatwanej, pełnej bólu i łez. No właśnie, a przecież przeszłość narodu polskiego to nie tylko cierpienie i kolejne klęski. To także chwile wzniosłe, wielkie wiktorie i lata świetności. Jak to jest, że nasz naród najchętniej mówi o tym, ile musiał wycierpieć, jak bardzo go zdradzono i jak to inni okrutnie obchodzili się z biednymi Polakami? Jak nie Rosjanie, to Niemcy, jak nie Francuzi, to Brytyjczycy i Amerykanie – na przestrzeni wieków wszystkich okrzyknięto u nas zdrajcami, tworząc mur, za którym chowała się nieco bardziej optymistyczna historia państwa polskiego. Sprawa zbrodni katyńskiej od lat jest niezagojoną raną, która do tej pory dzieli Polskę i Rosję. Oczywiście nie możemy o ludobójstwie zapomnieć, należy kultywować pamięć ofiar, wśród których znaleźli się prawdziwi bohaterzy i herosi. Tyle tylko, że ich wspominanie nie musi od razu sprowadzać się do nakręcenia filmu, który w założeniu miał być pasjonującą i wzruszającą opowieścią o losach żołnierzy Wojska Polskiego, a stał się kolejnym martwym dokumentem, lekcją historii, na której uczniowie przysypiali, jeśli w ogóle dotarli do szkoły. W tym wypadku do sal kinowych. Z pewnością małe byłoby grono tych, którzy w ramach wagarowania udawaliby się na „Katyń”, wiedząc wcześniej, co ich czeka.

Andrzej Wajda jest jednym z naszych najlepszych reżyserów, który zdobył sobie uznanie i wyrobił markę na całym świecie. Trudno się temu dziwić, zważywszy na jego dorobek artystyczny. Wajda jest postacią wybitną, człowiekiem o niebagatelnym znaczeniu dla polskiej kinematografii, który z każdym kolejnym filmem wykazuje, iż w pełni zasługuje na setki komplementów kierowanych pod jego adresem. Już pierwsza scena „Katynia” pokazała, że po raz kolejny podziwiać będziemy mogli kunszt mistrza. Polacy uciekający przed niemiecko-radziecką napaścią, brutalność najeźdźcy i dramatyczne chwile ludności cywilnej – to wszystko składa się na obraz wielkiej tragedii, jakiej we wrześniu 1939 roku doświadczyło społeczeństwo polskie. Bardzo „aktywne” otwarcie zrobiło na mnie spore wrażenie, tym bardziej że nastawiłem się raczej na uduchowioną, pełną patosu opowieść o umieraniu z lufą przy karku. Co więcej, z głośników popłynęły pierwsze dźwięki ścieżki przygotowanej przez Krzysztofa Pendereckiego, kolejnego z wielkich, którzy zaangażowali się w realizację projektu. Doskonała muzyka towarzyszy nam przez cały czas, podkreślając tragizm wydarzeń i budując odpowiedni klimat nerwowości i lęku. Niestety, kunszt Pendereckiego nie był w stanie uratować „Katynia”. Film rozpoczęty od mocnego akcentu pogrążał się w coraz większym marazmie, dryfując w stronę przesadnej zadumy i uduchowienia. W konsekwencji z ekranu długimi chwilami wiało nudą i zamiast mocnego kina wojennego otrzymaliśmy kolejną przydługą lekcję historii.

Jeśli już jesteśmy przy lekcjach historii, to stwierdzić należy, iż pod względem merytorycznym „Katyniowi” nie można wiele zarzucić. Fabuła budowana jest w oparciu o prawdziwe wydarzenia, a autorzy scenariusza nie wpakowali się w naciąganą historyjkę. Niestety, nie uniknęli innego błędu, jakim z pewnością było rozbicie fabuły na kilka pomniejszych części, w wyniku czego z tytułowego Katynia otrzymujemy niewiele. Dość krótko towarzyszymy żołnierzom więzionym w obozach dla oficerów, rzadko mamy okazję spojrzeć na wydarzenia z ich perspektywy. Zamiast tego otrzymujemy kilka pomniejszych wątków, których w ogólnym rozrachunku mogłoby nie być. Z wyjątkiem nielicznych scen historia rozwija się powoli, momentami ślamazarnie, co tworzy niebezpieczny efekt usypiania widza. W połączeniu z patetycznym nastrojem daje to obraz nieciekawy, żeby nie powiedzieć przeciętny. Wajda nie ukrywał, iż „Katyń” ma dla niego bardzo osobiste znaczenie. Można się zatem było spodziewać, iż podąży drogą patosu i zadumy, jednak taki wybór naszego mistrza okazał się być nietrafionym w stosunku do widzów nastawionych na coś więcej, na opowieść o wojnie, do jakiej przyzwyczaili nas zachodni twórcy. Nikt oczywiście nie wymaga od „Katynia” masy efektów specjalnych zapierających dech w piersiach, gęsto ścielącego się trupa czy hektolitrów krwi. Nie, tu na to nie ma miejsca. Było za to miejsce na historię barwną i żołnierską, zakończoną tragicznym finałem, nawet jeśli przez to „Katyń” miałby stracić nieco powagi.

Obsada aktorska dzieła Wajdy miała być jednym z większych atutów „Katynia”. Artur Żmijewski w roli rotmistrza Andrzeja, Maja Ostaszewska jako Anna, żona głównego bohatera, Englert, Stenka, Chyra, Małaszyński i wielu innych doskonałych odtwórców ról, znanych nam z małego i wielkiego ekranu. Plejada gwiazd polskiej sceny, śmietanka artystyczna, która miała zapewnić „Katyniowi” powodzenie. Niestety, także tutaj nie zanotowano rewelacji. Żmijewski miał być dla nas jak symbol – symbol cierpienia i ogromu zbrodni okupanta sowieckiego. Żołnierz z krwi i kości zamordowany strzałem w tył głowy. Tak przynajmniej być powinno, w rzeczywistości postać kreowana przez Żmijewskiego to flegmatyczny wojak o kamiennej twarzy, który nawet w obliczu pewnej śmierci nie okazuje większych emocji. Miałem wrażenie, że polscy żołnierze zamknięci w obozie radzieckim zachowują się po prostu nienaturalnie – zero woli walki, brak agresji, spontaniczności. Aby nie uzyskać miana malkontenta, muszę zaznaczyć, że ciekawą kreację stworzyła Maja Ostaszewska, która nie jest ani sztuczna, ani wyjęta z innej historii. Odniosłem wrażenie, że ci, którzy mieli pozostawać w cieniu, przyćmili blaskiem role pierwszoplanowe. Niestety, Wajda nie przewidział wielu fajerwerków aktorskich, kolejni bohaterzy są mało wyraziści i jacyś tacy apatyczni. Całości nie ratują nawet doskonałe zdjęcia, za które odpowiadał kolejny z fachowców polskiej sceny kinematograficznej – Paweł Edelman. Wraz z Wajdą i Pendereckim tworzyli z pewnością wybitne trio, któremu jednak nie udało się stworzyć wybitnego dzieła filmowego. Kolejna martyrologiczna opowieść o smutnej historii narodu polskiego była zaplanowana jako kasowy hit. Do kin podążyły wycieczki uczniów poganianych przez nauczycielki historii spragnione uduchowionego przedstawienia. Mocna scena rozstrzeliwań nie mogła jednak zrekompensować ponad dwóch godzin przeciętnego spektaklu tym, którzy liczyli na coś więcej.

Na zakończenie wrócić muszę do słów, od których rozpocząłem recenzję „Katynia”. Polacy lubują się w martyrologicznych opowieściach o zbrodniach popełnianych w przeszłości, o cierpiącym narodzie, o wzniosłych chwilach, które traktować można w kategorii porażek. Tematyka filmu Andrzeja Wajdy jasno wskazywała, iż po raz kolejny polscy widzowie udadzą się do kin, aby zobaczyć, jak żołnierze Wojska Polskiego ginęli za ojczyznę. Wszystko gdzieś już było, wszystko już widzieliśmy, choć w nieco innej formie. Nie zmienia to faktu, że po raz kolejny rodzimi twórcy sięgnęli po epizod patetyczny, ale nie chlubny, poruszający, ale nie pasjonujący. Jeszcze jeden raz zainwestowano masę pieniędzy, spożytkowano sporą ilość czasu i osiągnięto efekt raczej przeciętny. Zero akcji, wieje nudą, niewiele się dzieje, a całość sprowadza się do tego, że polscy żołnierze zostali uwięzieni i wymordowani. „Katyń” jest godny polecenia od strony historycznej – jest to dzieła ważne, bo opowiadające o zbrodni, która na stałe weszła do naszej martyrologicznej historii – ale dla normalnego widza, nastawionego na przyjemność oglądania, filmu równie dobrze mogłoby nie być. Za kilka lat niewielu z nas będzie pamiętało, że Wajda nakręcił „Katyń”, a to dlatego, że zrobił to w sposób powielający dawne nietrafione schematy, które dzisiaj powinny zagościć w muzeum kinematografii i z rzadka pojawiać się na wielkim ekranie.

Ocena: