„Z historią za pan brat” — Jan Kurdwanowski

Wśród wielu epizodów składających się na obraz II wojny światowej Powstanie Warszawskie wciąż zajmuje miejsce szczególne. Krótki okres walk o stolicę tak mocno wpłynął na naszą narodową historię, iż często mówić możemy o zdominowaniu dziejów konfliktu. Jakoś tak się niefortunnie złożyło, iż każde z kolejnych polskich powstań narodowych okazywało się kompletnym niewypałem, którego skutki odczuwamy po dziś dzień. I nie są to jedynie zmiany odczuwalne przy zetknięciu się z historią. Historia jest bowiem w nas, trwale zapisana i ukształtowana w sposób, który nie wszystkim odpowiada.

Jana Kurdwanowskiego poznałem przy okazji lektury książki „Mrówka na szachownicy”, świetnego dokumentu literackiego opowiadającego losy młodego człowieka rzuconego w wir walki, obserwującego zagładę stolicy i bezmyślność dowódców. Kolejni powstańcy, jak „kamienie przez Boga rzucane na szaniec” ginęli dla idei, dołączając do grona często bezimiennych bojowników idących na pewną śmierć z pieśnią na ustach. Jakie to polskie, chciałoby się rzec. Rozmiłowani w cierpieniu i smutku nie dostrzegamy drugiego dna, jakby ponurego przesłania z lekcji udzielonej nam przez historię.

Jan Kurdwanowski urodził się 7 października 1924 roku w Warszawie. Choć dzieciństwo spędził w pobliskim Sulejówku, to właśnie stolica stała się dla niego miejscem szczególnym. Tam się uczył (w okresie wojny na tajnych kompletach), tam zaczynał przygodę z konspiracją. 1 sierpnia 1944 roku stanął do walki w szeregach batalionu Chrobry i po przebyciu trudnego szlaku bojowego wiodącego przez Wolę, Stare Miasto i Czerniaków zrozumiał, że to, co obserwował w Warszawie było tylko fragmentem prawdy. Po wojnie krótko pracował w polskich placówkach medycznych. W 1957 roku pojechał do Włoch i podjął decyzję o emigracji. Do kraju nie powrócił. Przeniósł się do Nowego Jorku, gdzie mieszka po dziś dzień, pracując jako psychiatra. W międzyczasie napisał szereg publikacji poświęconych Powstaniu Warszawskiemu, narażając się na słowa krytyki czytelników wychowanych na wzniosłej tradycji narodowego zrywu. Kurdwanowski to dzisiaj nie tylko żołnierz przeszłości, ale i bojownik teraźniejszości, którego wrogiem nie są już Niemcy, a fałsz i zakłamanie obecne w polskiej historiografii.

„Jako żołnierz batalionu Chrobry I brałem udział w walkach na Woli, Starym Mieście, i na Przyczółku Czerniakowskim. Gdy wyszedłem z życiem z ruin Warszawy, ostatnie co mogłoby mi wówczas przyjść do głowy to to, że byłem współtwórcą moralnego zwycięstwa. W latach siedemdziesiątych, już mieszkając w Ameryce, w książce „Mrówka na Szachownicy” opisałem, czego sam doświadczyłem i zobaczyłem […] Reakcje byłych powstańców były mieszane, pochlebne i krytyczne. Moi najbliżsi towarzysze broni (większość poległa) powitali książkę jako rzeczywisty obraz tego co się działo i co sami doświadczyli (książka jest dostępna na stronie internetowej www.kurdwanowski.pl)”. Dostrzegalne jest, iż Kurdwanowski zdaje sobie sprawę, iż jako swego rodzaju obrazoburca narażony jest na krytykę pewnych środowisk, zwłaszcza tych, których tradycje silnie związały się z moralizatorską, nasączoną patosem i zadęciem historią walk o Warszawę. Jak sam mówi: „Na pewno będę ofiarą ataków, ale też było sporo listów od ludzi, którym się podobało”. Reakcje społeczeństwa są różne. Sam Kurdwanowski wie, iż wzbudzać może liczne kontrowersje i nie stroni od reakcji. W „Mrówce na szachownicy”, która była przede wszystkim wspomnieniem o Powstaniu Warszawskim i niezwykle plastycznym zapisem walk toczonych w różnych częściach miasta. Autor cytuje szereg listów, jakie dostał od czytelników. Możemy zapoznać się z opiniami pochlebnymi i zauważyć, iż jego opowieść i styl zyskały sobie liczne grono zwolenników. Nie ma się czemu dziwić. Pisze w świetny sposób – narracja jest niezwykle dynamiczna, a wrażenia z lektury niebywałe. Momentami można odnieść wrażenie, iż nie jesteśmy tylko jednymi z licznych czytelników publikacji, ale żołnierzami rzuconymi w sam środek walki. Tak, Jan Kurdwanowski potrafi wciągnąć nas w swój świat i zaczarować historyczną opowieścią. Nie wszystkim jednak jego koncepcje przypadły do gustu. List od „Akowca z Polski” to przede wszystkim napastliwa krytyka, która oparta jest nie na merytoryce i argumentach, a bogoojczyźnianym wychowaniu, które wielu Polaków odbiera w domach, szkołach etc. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie krzywdząca innych mentalność, odbierająca rację bytu opiniom innym od powszechnie akceptowanych, odmiennych i opartych na punkcie widzenia odbiegającym od tego, co znane i lubiane.

Gdyby Polacy nie cierpieli, nie mieliby po co żyć. Z tą myślą budzę się coraz częściej, dostrzegając jej drugie, mało optymistyczne dno. Co gorsza, nasza przeszłość jest coraz mniej zajmująca, coraz rzadziej przyciąga młodych ludzi, dla których byłaby nie tyle sposobem na życie, ile czystym zainteresowaniem, fascynacją. Jan Kurdwanowski zapytany o przyczyny tego, że historia to temat niszowy i zepchnięty na boczny tor, odpowiada: „O historii rzadko mówią ciekawie, bo wykorzystują ją do własnych celów. W historię miesza się polityka i wypacza jej sens. Może te nowe fakty się pojawiają, ale jakby publiczność nie zapoznaje się z nimi”. Sporo w tym pesymizmu, ale trudno się nie zgodzić. Z drugiej strony witryna powstanie.pl, na której znalazły się teksty przeciwników kultu Powstania Warszawskiego notuje liczne odwiedziny, wobec czego Kurdwanowskiemu nasuwa się stwierdzenie: „Ja myślę, że mnóstwo ludzi musi to czytać”. Pojawia się zatem pytanie – czytają, czy nie? Jakby naturalną konkluzją jest odpowiedź wynikająca wprost ze statystyk. Pewnie czytają, a przynajmniej odwiedzają konkretne witryny internetowe, co niekoniecznie musi się przekładać na wzrost zainteresowania publikacjami wydawanymi w standardowej formie. W efekcie poczytność utrzymuje się na niezłym poziomie, ale czytelnicy często przyswajają informacje beznamiętnie, bezrefleksyjnie, nie uwzględniając nowych danych, które mogą zmienić ich sposób patrzenia na świat. Wychowani na romantycznej wizji polskości żyjemy w ułudzie i nieświadomości, przekonani o tym, że inny świat, odzierający nas z marzeń o poświęceniu i bohaterstwie, to świat obłudy i zakłamania, nastawiony na wydzieranie nam narodowych świętości, do których przecież chcemy wciąż wracać. Kurdwanowski wyraża to w prosty sposób: „Ludzie, którzy w Powstaniu Warszawskim stracili rodziny, przyjaciół, własne zdrowie, własne domy, poszli na tułaczkę – to im trudno się pogodzić, że Powstanie Warszawskie było błędem. Zaczęto budować legendę. Proszę spojrzeć na polską historię, na bohaterów, których mieliśmy […]”. W tym miejscu następuje litania polskich bohaterów narodowych, których cenimy za to, że ściągnęli na nas ruinę. W ten klimat wpisują się także przywódcy Powstania Warszawskiego. Ale Polacy idą pod prąd. „Wiedeński psychiatra Victor Frankl, więzień Oświęcimia, który stracił tam swoją rodzinę, na podstawie przeżyć napisał książkę „Man’s Search for Meaning”. W tej książce poruszył temat, że ludzie znoszą cierpienia lepiej, jeśli te cierpienia przyniosły coś pozytywnego, i stworzył nowy typ psychoterapii: logotherapy. Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości, wielokrotnie odwiedzając Warszawę, zauważyłem narodziny mitu Powstania, jego wzrost i rozpowszechnianie. Obserwując to zza oceanu zastanawiam się, dlaczego Polacy wyprodukowali ten mit, czy nie po to, aby mieć lepsze samopoczucie po klęsce? – jakby już nie widzieli innych wartości. Dla mnie, naród polski po Powstaniu, bez Warszawy, to Orzeł z obciętą głową i żaden mit tego nie odmieni. Z głębokim szacunkiem”. Skończyło się rzezią i katastrofą? Z pewnością, i z tej perspektywy Powstanie Warszawskie musimy oceniać w kategoriach narodowej klęski. I właśnie taką koncepcję znaleźć możemy w książkach Jana Kurdwanowskiego. W swoim dorobku, prócz wspominanej już „Mrówki na szachownicy”, ma m.in. wspomnienia powojenne „Jak wybrałem wolność na zachodzie”, „Incident in the Far North”, a także liczne artykuły, które często, podobnie jak szersze publikacje, dostępne są w Internecie. Książki doczekały się szeregu wznowień i dzięki uprzejmości autora zostały opracowane w formie elektronicznej, co umożliwia czytelnikom zapoznanie się z materiałami z poziomu użytkownika sieci. Na stronie poświęconej historii Powstania Warszawskiego – www.powstanie.pl – publikowane są także krótsze teksty omawiające wybrane tematy. Obok Kurdwanowskiego swoje przemyślenia uploadują tam m.in. Jan Sidorowicz czy Lech Mażewski, którego wojenne przeżycia z rozrzewnieniem wspomina autor „Mrówki na szachownicy”. Wspomnienia mają dla niego ogromną wartość, będąc autentycznym i bliskim człowiekowi zapisem przeszłości. To właśnie w nich historię odczuwa się najlepiej. Jan Kurdwanowski zaskakuje nie tylko jako autor poczytnych publikacji, ale i doskonały bajarz. Opowieść, którą snuje do słuchawki telefonu, notuję z przejęciem – powstaniec zapamiętał tak wiele szczegółów, posiada tak bogatą wiedzę i tak umiejętnie odtwarza sceny, postaci, emocje z przeszłości, że przelanie wszystkiego na papier nie jest możliwe. „Pamiętam Ankę. W czasie ataku granatnik padł obok niej. Poszarpało jej okrutnie nogi. Nie mogła samodzielnie się poruszać. Położyli ją na Długiej 23. Jak ona ocalała, jak szpital zaczął się palić? Jakiś ranny powstaniec miał postrzelaną rękę. Kiedy się ewakuował, poprosiła o pomoc. Najpierw nie mógł jej dźwignąć, ale to on ją wyniósł. Uwiesiła się mu szyi. Później Niemcy darowali jej życie”. Podobnych historii jest więcej, trzeba ich tylko wysłuchać i zrozumieć, dotrzeć do tego, co w nich najważniejsze – do niezwykłych emocji i cudu ludzkiej pamięci odtwarzającej tak wiele szczegółów po tak wielu latach.

Dzisiaj Jan Kurdwanowski powoli zbliża się do końca swojej lekarskiej kariery. Planuje przejście na emeryturę, ale nie zamierza siedzieć bezczynnie – wciąż ma w sobie żyłkę odkrywcy, iskrę badacza przeszłości, który chce dotrzeć do prawdy. Jak sam mówi, wiele czyta, choć dzisiaj przede wszystkim po angielsku. Chodzi na zebrania, rozmaite dyskusje, ale i tutaj coraz trudniej trafić na Polaków, bo przecież wielu z tych, którzy pamiętali, odeszło na zawsze. Są jednak jeszcze tacy, którzy mają zapał i chęć, by wciągać innych w magiczny świat historii. Tak przecież ciekawej, choć niedocenianej.