Zamach Polskiego Podziemia na Franza Kutscherę

Akcja „Kutschera”, mimo iż nie była największą operacją Armii Krajowej i Polskiego Podziemia, jest ogólnie znanym epizodem z czasów walki z zaborcą niemieckim. Stała się jednym z symboli polskiego oporu, a w czasie niemieckiej okupacji stanowiła sygnał wysłany z jednej strony do Niemców, z drugiej do polskiej ludności. Polskie Podziemie nie zapomina i nie wybacza, nikt nie powinien czuć się bezpieczny.

Franz Kutschera – rzeźnik Warszawy

Franz Kutschera – SS-Brigadeführer und Generalmajor der Polizei, dowódca SS i policji w dystrykcie warszawskim. Urodzony 22 lutego 1904 roku. W SS legitymował się numerem 19 659, w NSDAP 363 031. W początkowym okresie wojny zajmował wiele odpowiedzialnych stanowisk na obszarze całej Europy, podbijanej przez Niemców. Był m.in. w Norwegii, Holandii, Belgii także w Związku Radzieckim. Wszędzie dał się poznać ze swoich bezwzględnych metod działania. Był człowiekiem całkowicie oddanym ideologii nazistowskiej. 25 września 1943 roku objął stanowisko szefa SS i policji w dystrykcie warszawskim. Czas objęcia funkcji przez Kutscherę był zbieżny z rozporządzeniem Hansa Franka traktującym o zwalczaniu zamachów na terenie Generalnego Gubernatorstwa. Dokument ten był niejako wymówką i podstawą do mordowania Polaków za byle przewinienie. Kara, jaką przewidywał była tylko jedna – kara śmierci. Kutschera od razu dał się we znaki mieszkańcom Warszawy. Już 16 października 1943 roku odbyła się pierwsza masowa egzekucja. Franz Kutschera był doskonałym psychologiem. Wiedział, iż publiczne egzekucje, zastraszanie ludności, życie w ciągłym stresie, gdzie każde wyjście z domu mogło skończyć się śmiercią, złamie w końcu ludność Warszawy. Miał rację. Silni do tej pory mieszkańcy stolicy zaczynali spuszczać głowy, coraz słabsi w starciu z Niemcami. Kolejne egzekucje następowały po sobie w niewielkich odległościach czasowych. Kutschera ogłosił, iż w odwecie za każdego zabitego Niemca, mordowani będą publicznie Polacy.

Taki mniej więcej opis biograficzny powinien uzmysłowić, z jaką postacią mieli do czynienia warszawiacy. Kutschera był zagorzałym nazistą, który wierzył w rządy terroru i bezwzględnie egzekwował narzucone Polakom regulacje, obliczone głównie na zastraszanie i fizyczną eksterminację. Swoje cele osiągał brutalnością, ale był w tym dość skuteczny. Między innymi dlatego Kierownictwo Walki Podziemnej stanęło przed nie lada dylematem. Z jednej strony zamachy na niemieckich dygnitarzy dawały wymierne korzyści, z drugiej – ludność Warszawy mogła ucierpieć na skutek akcji Polskiego Podziemia, a Kutschera byłby pierwszy do wdrożenia środków odwetowych. Mimo dużego zagrożenia (a może właśnie ze względu na pozycję i działania Kutschery), Polskie Podziemie podjęło trudną decyzję o próbie zlikwidowania dowódcy SS i policji w dystrykcie warszawskim. Kutschera dostał się na jedno z wyższych miejsc w tzw. Akcji „Główki”, która w największym uproszczeniu opierała się na likwidacji szczególnie odznaczonych na polu prześladowań ludności polskiej nazistowskich aparatczyków.

Aleje Ujazdowskie – to tu przeprowadzono zamach na Franza Kutscherę. Zdjęcie za: Wikipedia, domena publiczna.

Przygotowania – trudne rozpoznanie, trudne zadanie

Cała akcja musiała być poprzedzona dokładnymi przygotowaniami, a i tak w zlikwidowaniu Kutschery pomógł… przypadek. Aleksander Kunicki, ps. „Rayski” prowadził akurat wywiad w pobliżu Alei Szucha i Ujazdowskich. Jego uwagę zwróciła postać oficera SS, który codziennie przyjeżdżał do pałacyku w Alejach Ujazdowskich – siedziby komendantury SS i policji. Każdego ranka pod pałacyk zajeżdżała czarna limuzyna o numerze rejestracyjnym SS-20795, z której wysiadał hitlerowski dygnitarz w skórzanym płaszczu. Zaciekawiło to „Rayskiego”, który swoją obserwację przerzucił teraz na osobę oficera SS. Dzień po dniu, obserwując Niemca, zbliżał się do miejsca, z którego przybywał samochód. I tak, dotarł do budynku w Alei Róż 2. Jednego dnia „Rayski” zauważył generalskie odznaczenia, co nasunęło mu prostą myśl – oficerem, którego obserwuje od tylu już dni, jest szef SS i policji, Franz Kutschera. „Rayski” zameldował o tym kapitanowi Adamowi Borysowi, ps. „Pług”, który dowodził oddziałem likwidacyjnym „Agat”. Kapitan polecił dalej obserwować generała.

W grudniu 1943 i styczniu 1944 roku Kutscherę obserwował zespół złożony z kilku osób. I tak, w całym przedsięwzięciu brali udział następujący żołnierze: Ludwik Żurek, ps. „Żak”, Maria Stypułkowska-Chojecka, ps. „Kama”, Elżbieta Dziębowska, ps. „Dewajtis”, Anna Szarzyńska-Rewska, ps. „Hanka” oraz oczywiście sam „Rayski”. Ostatecznie potwierdzono, iż obserwowany oficer to na pewno osławiony Kutschera. W Archiwum Historii Mówionej Muzeum Powstania Warszawskiego możemy przeczytać wspomnienia „Kamy”, która tak opisała proces obserwacji:

„Nie można było tak celować, żeby wyjść z Alej Ujazdowskich w momencie, kiedy Kutschera wychodził z domu. To był jedyny moment, kiedy go można było zauważyć na ulicy. W samochodzie, którym jechał SS 20795, jechał wewnątrz wozu i nie wysiadał z tego samochodu na ulicy. Obserwowałyśmy samochód, którym jechał, trasę, jaką przejeżdżał. Przejeżdżał z alei Róż 2 w Aleje Ujazdowskie 23. W linii prostej jest to sto czterdzieści metrów. Wydawałoby się, że niedaleko. Wtedy, kiedy miał skręcić w lewo z Alej Ujazdowskich do sklepionej bramy, gdzie były otwierane drewniane wierzeje, wszystkie pojazdy, jakie były na ulicy, musiały się zatrzymać. Miał bowiem prawo do włączenia żółtych świateł, tylko dla wysokich dygnitarzy niemieckich. Wjeżdżał do bramy, która otwierała się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Wartownik, który stał w budce, wychodził przed budkę, podobnie czynił, gdy się Kutschera ukazywał przy wyjściu z domu na schodkach i wchodził do samochodu. Dlatego też zdobyto drogami konspiracyjnymi fotografię Kutschery, którą miałam przez kilka minut w ręku. Miałam zapamiętać tę twarz po to, żeby nie pomylić się, gdyby samochodem jechał może inny generał. Zapamiętałam tę twarz, wszystkie cechy, sposób jego chodzenia, poruszania się, chociaż na takim malutkim, wąskim odcinku, jakim jest chodnik w Alei Róż […] starałam się zmieniać wygląd zewnętrzny poprzez zmianę odzienia, co nie było łatwe, bo to przecież była zima. Trzeba było skądś pożyczyć, wymienić czapkę, żeby była inna, z paltem było już trudniej, i tak dalej. Zmieniałyśmy miejsca postoju. Stałyśmy i na placu na Rozdrożu i w parku Ujazdowskim, z górki obserwując aleję Róż. Na podstawie naszych obserwacji ustalono, że najlepiej jest przeprowadzić akcję w godzinach rannych. Z początku prowadziłyśmy obserwację rano, tuż przed dziewiątą, czekając aż samochód przejedzie. Jak przejechał, to w jakiś czas później, nie od razu, schodziłyśmy z posterunku. Natomiast w godzinach południowych, koło godziny pierwszej, Kutschera nie zawsze przyjeżdżał”.

„Pług” zameldował o podjętych działaniach pułkownikowi Emilowi Fieldorfowi „Nilowi”, który dowodził Kierownictwem Dywersji „Kedyw”. Ten z kolei zlecił wykonanie akcji zamachowej. 20 stycznia 1944 roku „Rayski” złożył końcowy meldunek o zakończeniu obserwacji. Dowództwo martwiła nieregularność przyjazdów celu przyszłego ataku. Rzadko jednak zdarzało się, iż Kutschera do urzędu w ogóle nie przyjeżdżał. Polacy postanowili dokonać zamachu, biorąc pod uwagę pewien element losowości.

Przygotowaniami zajął się pluton pierwszy oddziału „Agat”. Jego dowódca, Bronisław Pietraszewicz, ps. „Lot”, chciał osobiście pokierować akcją „Kutschera”. Wywiad pozostawał na swoich pozycjach, nadal obserwując szefa SS. „Lot” zabrał się natomiast do formowania oddziału, który miałby wykonać zamach. Na swego następcę wybrał Jana Kordulskiego, „Żbika”. W skład grupy miał również wejść Michał Issajewicz, „Miś”. Do tego dobrano jeszcze trzy osoby – Zdzisława Poradzkiego, „Kruszynkę”, Henryka Humięckiego, „Olbrzyma” i Mariana Sengera, „Cichego”. Początkowo oddział miał mieć dwa samochody, potem dołożono jeszcze trzeci, gdyż uznano, iż jest on niezbędny do ewentualnej szybkiej ewakuacji.

Pierwsza próba – niepowodzenie

Taktyka obrana przez Polaków nie wyróżniała się szczególnie na tle innych akcji likwidacyjnych. Zwrócić trzeba uwagę na dobór sił i środków oraz trudności logistyczne. Organizacja przedsięwzięcia tego typu wymagała daleko idących środków ostrożności, szczególnie w okupowanej Warszawie. „Lot” postanowił zatarasować drogę przewożącemu Kutscherę samochodowi. Autem miał kierować „Miś”. Następnie dojść miało do ostrzału bądź ataku granatami, co zwiększyłoby szanse skutecznego trafienia. Dwoma pozostałymi samochodami kierowaliby Kazimierz Sott, ps. „Sokół” oraz Bronisław Hellwig, ps. „Bruno”. Pełnili rolę ubezpieczenia, mieli także wyznaczone zadania związane z ewakuacją.

O godzinie 8:40 28 stycznia 1944 roku wszyscy byli gotowi na stanowiskach. Łącznicy czekali na nadjeżdżający samochód. Niestety, dzień ten był jednym z nielicznych, gdy Franz Kutschera nie jechał do komendantury SS. O godzinie 9:30 „Lot” dał sygnał do zejścia ze stanowisk. Po akcji należało bezpiecznie rozejść się do domów. „Bruno” wędrował razem z kolegą z oddziału „Junem” (Zbigniew Gęsicki). Spotkali oni „Kruszynkę” oraz „Żbika” i razem udali się w dalszą drogę. Szli parami. Z uliczki wyszedł patrol żandarmerii. Pierwsza para przeszła obok niego obojętnie. Natomiast druga została zaczepiona przez Niemców. „Żbik” i „Kruszynka” znaleźli się w opałach. Ponieważ „Kruszynka” miał przy sobie obciążające go dowody planowanej akcji zbrojnej, rzucił się do ucieczki. „Żbik” zaczął uciekać w drugą stronę. Drugi z Polaków dostał postrzał w przedramię, co wykluczyło go w przyszłości z akcji przeciwko Kutscherze. „Bruno” i „Juno” ostatecznie zostali zrewidowani przez żandarmów, jednak nie mieli przy sobie nic, co mogłoby wzbudzić podejrzenia. Nie przyznali się też do znajomości z uciekinierami. Puszczono ich wolno. „Żbik”, silnie krwawiący, schronił się u ciotki, gdzie wezwano lekarza. Ręka nie nadawała się jednak do leczenia. 1 lutego odbyła się operacja, połączona z amputacją.

Po nieudanej próbie kapitan „Pług” ustalił drugi termin akcji. Miała ona odbyć się we wtorek 1 lutego 1944 roku. „Lot” wybrał na następcę „Żbika” Stanisława Huskowskiego, „Alego”. Do akcji włączył również „Juna”.

Akcja – chaos i śmierć

Zadania i wyposażenie żołnierzy, biorących udział w zamachu, przedstawiały się następująco:

„Lot” – dowódca i pierwszy wykonawca: pistolet maszynowy typu MP 40, pistolet Vis oraz granat

„Ali” – z-ca dowódcy: granaty

„Kruszynka” – drugi wykonawca: p.m. typu Sten i granaty

„Miś” – kierowca i trzeci wykonawca: 2 pistolety typu Parabellum, granaty

„Cichy” – ubezpieczenie: p.m. typu Sten, pistolet typu Parabellum i granaty

„Olbrzym” – ubezpieczenie: p.m. typu Sten, pistolet typu Parabellum, granaty

„Juno” – ubezpieczenie: p.m. typu Sten, pistolet typu Vis, granaty

„Bruno” – kierowca: 2 pistolety typu Parabellum, granaty

„Sokół” – kierowca: 2 pistolety typu Parabellum, granaty

Akcja rozpoczęła się o godzinie 9:10, gdy „Lot” niedbałym gestem zdjął kapelusz, co było umownym sygnałem dla całej grupy. Wcześniej jednak nastąpiła praca innych wywiadowców – Maria Stypułkowska-Chojecka, w momencie zauważenia samochodu Kutschery”, zawiesiła pelerynę na prawej ręce. Następnie przeszła na drugą stronę ulicy. Na ten sygnał Elżbieta Dziębowska podeszła do chodnika i wyciągnęła białą torebkę. Przeszła na drugą stronę, podobnie jak „Kama”. Anna Szarzyńska-Rewska odebrała znak od „Dewajtis” i przekazała ustnie sygnał „Lotowi”. Dopiero wtedy pojawił się opisany wcześniej znak do rozpoczęcia akcji.

Wszystko potoczyło się w mgnieniu oka. Najpierw „Miś” zatarasował samochodem drogę Kutschery. Następnie „Lot” przeszedł z narożnika Alei Ujazdowskich i z odległości metra zaczął strzelać do siedzącego Kutschery. W tym samym czasie w kierunku samochodu pędem ruszył drugi wykonawca zamachu. „Kruszynka” także strzelił w stronę generała. „Miś” wyskoczył z samochodu i razem z „Kruszynką” wywlekli na ulicę Kutscherę, którego ostatecznie dobił strzałem „Miś”. Polscy żołnierze stracili trochę czasu, szukając ważnych dokumentów, których spodziewali się w samochodzie. Tych jednak nie było. W zamian za to wzięli oni teczkę zabitego. Rozpoczęła się walka. Zanim opiszemy dokładnie jej przebieg, oddajmy głos „Kamie”, która świetnie oddała chaos panujący po rozpoczęciu akcji:

„Obejrzałam się, za mną na ulicy układało się dwóch Niemców do strzału. Ponieważ byłam po przeszkoleniu strzeleckim, to świetnie wiedziałam, że strzał z podpórki jest bardziej pewny, niżeli z ręki. Dlatego też zrozumiałam, dlaczego oni się kładą: po pierwsze są mniejszym celem do osiągnięcia, niżeli stojąc, a po wtóre, pewniej strzelają. Pobiegłam do bramy, w której już była Elżbieta, weszłam i zobaczyłam tam mnóstwo mundurów niemieckich, kilkanaście osób. Schowały się na klatki schodowe prowadzące z bramy sklepionej. Początkowo jeden z młodszych Niemców przesuwał kaburę do przodu. Oni byli wtedy w płaszczach zimowych, ale jak zobaczył, że jest coraz mniej tych Niemców, to kaburę przesunął do tyłu i też się schował. Długo opowiadam, a akcja trwała dziewięćdziesiąt sekund. Strzałów padło mnóstwo. Słyszałam detonacje, wybuchy granatów. Wiedziałam też, że nasze granaty 'filipinki’ działają przede wszystkim siłą rozprysku, czyli odłamkami, a nie siłą wybuchu. Rozróżniałam, że są to granaty nasze. Nie wiedziałam, co się dzieje”.

Z pobliskich budynków posypały się strzały. Pierwszy został ranny „Lot”. Dostał w brzuch. Niemcy ranili jeszcze w głowę „Misia” oraz w brzuch „Cichego”. Niestety, nikt nie słyszał rozkazu zakończenia akcji, gdyż „Lot” był ranny, a jego zastępca „Ali” nie mógł wydać takiej dyspozycji, gdyż ruszył już do samochodów przeznaczonych do ucieczki. „Bruno” zabrał „Kruszynkę” i „Alego”, natomiast „Sokół” wziął ze sobą rannych „Misia”, „Lota”, „Olbrzyma” oraz „Cichego” i zdrowego „Juno”. Skierowali się na plac Bankowy, skąd zabrali dr Zbigniewa Dworaka, „Doktora Maksa”. Następnie udali się do Szpitala Maltańskiego, gdzie przyjęto lżej rannych „Misia” i „Olbrzyma”. Dwaj pozostali zamachowcy nie mogli być przyjęci do szpitala. Rozpoczęła się ich walka z czasem.

Żaden ze szpitali nie chciał ryzykować przyjęcia ciężko rannych pacjentów, którzy dodatkowo zamieszani byli w akcję likwidacyjną. Wreszcie udało się członkom Polskiego Podziemia znaleźć odpowiednią placówkę. Ich tułaczka skończyła się na szpitalu Przemienienia Pańskiego. „Sokół” i „Juno” oddalili się, aby odholować samochód, użyty w akcji. Popełnili jednak duży błąd, wracając trasą, na której dokonano zamachu. Na moście Kierbedzia zaskoczyli ich Niemcy. Obaj ratowali się skokiem do Wisły, skąd zostali wyłowieni przez Niemców. Na tym dramat zamachowców się jednak nie skończył. „Lot” i „Cichy” musieli zostać ewakuowani ze Szpitala Przemienienia Pańskiego. Zagrażali im Niemcy, którzy szybko zorientowali się w sytuacji i zaczęli poszukiwania rannych. Polacy mieli zostać przewiezieni do Szpitala Wolskiego („Lot”) oraz do Szpitala Ujazdowskiego („Cichy”). Niestety, i tym razem „Cichy” nie został przyjęty. Postanowiono przewieźć go zatem do Szpitala Maltańskiego. 4 lutego 1944 roku zmarł „Lot”, w dwa dni później „Cichy”. Byli zbyt ciężko ranni, by można ich było uratować.

Obwieszczenie o straceniu 100 Polaków w odwecie za śmierć Franza Kutschery. Zdjęcie za: Wikipedia, domena publiczna.

Daleko idące konsekwencje

Akcja, mimo iż udana, przyniosła spore straty osobowe oraz materialne. Utracono 4 ludzi oraz 3 Steny, jeden PM-40 i 8 sztuk pistoletów. Nieprzyjaciel stracił generała, który był głównym celem ataku, oraz 4 żandarmów interweniujących po rozpoczęciu akcji przez Polaków. Załoga wykonująca zamach została słusznie nagrodzona. Rozkazem KG AK „Pługowi” przyznano Krzyż Orderu Virtutti Militari kl. V, „Lot” został mianowany pośmiertnie porucznikiem czasu wojny i odznaczony Krzyżem Orderu Virtutti Militari kl. V, ponadto Krzyże Walecznych otrzymali „Cichy”, „Sokół”, „Juno”, „Olbrzym”, „Kruszynka”, „Miś”, „Bruno”, „Hanka”, „Kama” i „Dewajtis”. Podporucznikiem został mianowany „Rayski”.

Najgorsze były jednak reakcje Niemców, którzy w odwecie za zlikwidowanie Kutschery wzięli na cel bezbronną ludność cywilną Warszawy. W kolejnych tygodniach kilkukrotnie przeprowadzili masowe egzekucje, o czym informowano w obwieszczeniach rozwieszanych publicznie. Odwet miał być jasnym sygnałem dla Polskiego Podziemia i warszawiaków. Już 2 lutego rozstrzelano 100 więźniów Pawiaka. Następnie Niemcy przeprowadzili jeszcze szereg innych egzekucji, w których mogło zginąć kilkaset osób. Dokonali także masowych aresztowań wśród ludności cywilnej. Na Warszawę nałożono tzw. kontrybucję, swego rodzaju odszkodowanie za śmierć Kutschery, które mieli zapłacić mieszkańcy. Zaostrzono jeszcze reżim, gdy idzie o kontrole osobiste, ale i o swobody kulturalne i społeczne. Cena za śmierć dowódcy policji i SS była zatem ogromna. Trudno z dzisiejszej perspektywy ocenić, czy decyzja o zlikwidowaniu Kutschery – w obliczu niemieckiego odwetu wymierzonego w niewinną ludność cywilną – była słuszna. Niewątpliwie jednak akcja przeszła do historii jako jedno z największych i najbardziej spektakularnych przedsięwzięć Polskiego Podziemia.

Zdjęcie tytułowe: Franz Kutschera i Adolf Hitler (Wikipedia, domena publiczna).