Artykuły serwisu "II wojna światowa" ![]() Historia cichociemnych doborowego oddziału polskich spadochroniarzy, którzy w czasie II wojny światowej przedostawali się do okupowanego kraju, by prowadzić działania dywersyjno-sabotażowe i wspierać Armię Krajową jest fascynująca, podobnie jak fascynujące są biografie 316 pojedynczych skoczków. Każdy z nich inny, każdy na swój sposób unikatowy, choć przeszli podobny szlak bojowy i odbyli niemal identyczne szkolenie. Każdy z nich zdecydował się na straceńczą misję, zdając sobie sprawę z ryzyka i ceny, jaką przyjdzie mu zapłacić w przypadku wpadki. Wreszcie każdy z nich był bohaterem, i to właśnie przez pryzmat bohaterstwa najłatwiej jest zdefiniować cichociemnych jako grupę, nie zapominając o indywidualnych życiorysach i dramatach, jakie stały się ich udziałem.
Na emigracji za wolną Polskę Jeszcze trwały walki na ziemiach polskich, gdy na emigracji zaczęły się formować pierwsze grupy polskich wojskowych zdecydowanych kontynuować walkę. Poza granicami ojczyzny, często w szeregach obcych armii, ale z jednym wspólnym celem niepodległością Rzeczpospolitej, wolnej od niemieckiego i sowieckiego okupanta. Już we wrześniu 1939 roku europejskie szlaki zapełniły się uchodźcami, którzy gremialnie zmierzali do Francji i Wielkiej Brytanii. Tam spodziewali się otrzymać pomoc sojuszników i samodzielnie udzielić takiej pomocy Polskim Siłom Zbrojnym formowanym na Zachodzie. Na emigracji odbudowano nie tylko polską armię, ale i struktury rządowe. W okupowanym kraju jeszcze przed zakończeniem Wojny Obronnej funkcjonowanie rozpoczęły pierwsze organizacje konspiracyjne, które później stworzyły podwaliny Polskiego Podziemia i równoległe struktury państwowe podległe Rządowi Emigracyjnemu gen. Władysława Sikorskiego. Był to niewątpliwie ewenement na skalę światową, bowiem kierowanie tak rozległymi strukturami (w szczytowym okresie Polskie Podziemie liczyło kilkaset tysięcy członków!) z Paryża, a później Londynu było logistycznym majstersztykiem. W tym miejscu zaczyna się opowieść o cichociemnych. Opowieść o niezwykłym bohaterstwie, poświęceniu i determinacji wąskiej grupy ludzi, która ryzykując wiele dawała choć cień nadziei na to, że Polska odzyska niepodległość. Polska nie miała silnych tradycji spadochroniarskich sprzed II wojny światowej. Wojsko jedynie w niewielkim stopniu interesowało się tym typem działalności militarnej, co nie było wówczas niczym zaskakującym. Dopiero doskonałe wykorzystanie niemieckich spadochroniarzy w kilku kluczowych operacjach, wśród których wskazać należy zajęcie fortecy Eben Emael oraz opanowanie Krety, zwróciło uwagę na konieczność rozwoju potencjału wojsk spadochronowych. Budowę polskiej jednostki tradycyjnie wiąże się z działalnością kpt. Maciej Kalenkiewicza i kpt. Jana Górskiego. Obydwaj oficerowie przybyli do Francji jeszcze w 1939 roku i rozpoczęli próby pozyskania wsparcia dla idei utworzenia sił spadochronowych, których zadania obejmowałyby tradycyjne operacje desantowe oraz, co wówczas traktowano jako priorytet, możliwość utrzymania kontaktu z okupowanym krajem. Górski raportował o swoich przemyśleniach Sztabowi Naczelnego Wodza już 30 grudnia 1939 roku. Warto podkreślić, iż w tym czasie do bieżących kontaktów z krajem wykorzystywano bardziej tradycyjne formy komunikacji. Drogą lądową przerzucano m.in. specjalnych emisariuszy rządowych. Bodajże pierwszym z nich, wysłanym z ramienia gen. Sikorskiego, był rtm. Feliks Szymański ps. "Konarski", który do kraju dotarł z Francji w listopadzie 1939 roku, po 10 dniach podróży. Taka forma komunikacji oczywistych względów była obarczona ogromnym ryzykiem. Oczywiście, strona rządowa korzystała także z form nieopartych na czynniku ludzkim łączność radiowa była powszechnie wykorzystywana do przesyłania rozkazów i meldowania. Trzeba jednak dodać, iż ze względu na odległość, trudności techniczne i ryzyko wykrycia przesyłanych informacji, ale przede wszystkim brak możliwości dostarczania zaopatrzenia czy gotówki radio miało istotne wady. 28 listopada 1939 roku gen. Sikorski zlecił ówczesnemu Dowódcy Lotnictwa gen. Józefowi Zającowi opracowanie koncepcji stałych połączeń lotniczych z okupowanym krajem. Główne wytyczne obejmowały wykorzystanie własnych środków lotniczych, odpowiedni dobór i wyszkolenie personelu i wreszcie, co szczególnie ciekawe, utrzymanie regularności lotów (przewidywano jeden lot miesięcznie). Początkowo w temacie działo się niewiele, a impulsy wysyłane przez Sztab Naczelnego Wodza nie były jednoznaczne.
Przełom W tym momencie musimy wrócić do Górskiego i Kalenkiewicza. Obydwaj znali się jeszcze z czasów przedwojennych i szybko znaleźli wspólny język. Górski nie zniechęcał się brakiem odzewu na pismo z grudnia 1939 roku. Jego kolejny raport, z 21 stycznia 1940 roku, także nie zainteresował dowództwa. Dopiero opracowany przez Górskiego i Kalenkiewicza dokument datowany na 14 lutego 1940 roku dotarł bezpośrednio do gen. Kazimierza Sosnkowskiego (wówczas komendanta podziemnego Związku Walki Zbrojnej), wywołując pierwszą poważną reakcję. Górski i Kalenkiewicz swoim zapałem zarazili grupę młodych żołnierzy i już w pierwszym kwartale 1940 roku mieli do dyspozycji 16 ludzi, którzy deklarowali chęć odbycia przeszkolenia, a następnie podróży do okupowanego kraju. Gen. Sosnkowski przesłał dokument do gen. Zająca, który ponownie zwlekał. Nie tylko nie odpowiadał Górskiemu i Kalenkiewiczowi przez dwa miesiące, ale gdy już przesłał odpowiedź, ta nie pozostawiała wątpliwości nie widział najmniejszych szans na zorganizowanie grupy przeznaczonej do zrzucenia w Polsce. Być może projekt umarłby śmiercią naturalną, gdyby nie determinacja Górskiego i Kalenkiewicza. Skontaktowali się z Brytyjczykami, którzy wyrazili zainteresowanie wsparciem jednostki, także przy ewentualnym udziale brytyjskiego lotnictwa. Konsolidujące się Polskie Podziemie wzywało tymczasem do większego zaangażowania ze strony politycznej i wojskowej emigracji. 20 września 1940 roku gen. Sikorski zaprosił na śniadanie kpt. Kalenkiewicza. Młody oficer musiał na premierze i Naczelnym Wodzu zrobić niezłe wrażenie, skoro Sikorski dał zielone światło do stworzenia oddziału spadochroniarskiego. Co więcej, inicjatorzy pomysłu nareszcie uzyskali wysoko postawionego poplecznika w osobie płk Andrzeja Mareckiego (szefa Oddziału III Operacyjnego). Z jego wsparciem już w październiku 1940 roku powstał wydział studiów i szkolenia wojsk spadochronowych z ppłk Wilhelmem Heinrichem na czele, podlegający Oddziałowi III. Jeszcze w tym samym miesiącu Kalenkiewicz zorganizował pierwszy kurs spadochroniarski. Ukończyło go 12 uczestników, którzy oddali wówczas pierwsze skoki. Właściwie nie do końca wiadomo, skąd wzięła się nazwa "cichociemni". Wiemy tylko, iż z czasem tak zaczęto nazywać żołnierzy zrzucanych na spadochronach do okupowanej ojczyzny. Prawdopodobnie jest to proste złożenie słów "cichy" i "ciemny", co miało oznaczać głębokie zakonspirowanie grupy i ciche wykonywanie zadań oraz wskazywać, iż skoczkowie przedostają się do kraju pod osłoną nocy. Nazwa była pierwszym wyróżnikiem-symbolem. Drugi stanowił Znak Spadochronowy. Prace nad nim rozpoczęto dość późno, bowiem w połowie 1941 roku, kiedy to operacje cichociemnych były już w toku i wykonano szereg zrzutów. Rysownik Marian Walentynowicz przygotował grafikę znaku, na bazie której powstała piękna odznaka przedstawiająca orła podczas łowów. Miało to wymowę symboliczną, czemu upust dał wyraz gen. Sikorski w rozkazie z dnia 20 czerwca 1941 roku sankcjonującym zaaprobowanie znaku jako oficjalnego symbolu polskich spadochroniarzy. Dużą zasługę na polu przygotowania i zatwierdzenia Znaku Spadochronowego miał kpt. Kalenkiewicz, który w niedługi czas po tym (27/28 grudnia 1941 roku) został zrzucony na terenie okupowanej Polski. Przytoczmy jeszcze fragment pamiętnego rozkazu z dnia 20 czerwca: Symbolika i wzniosłość Znaku Spadochronowego były wyjątkowo wymowne. Co ciekawe, w listopadzie 1944 roku wzór nieco zmieniono, dodając do orła wieniec laurowy. Znak Spadochronowy stał się czymś w rodzaju zaszczytnego wyróżnienia, które zdobyć mogli tylko najlepsi - odpowiednio wyszkoleni i zasłużeni dla ojczyzny. W sumie Znaki Spadochronowe otrzymało 6536 osób, w tym 238 Francuzów, 172 Norwegów, 46 Brytyjczyków, 4 Belgów, 4 Holendrów, 2 Czechów i 2 Amerykanów. 6068 przypada na Polaków, którzy uczestniczyli w szkoleniach bądź akcjach bojowych. Pierwszej oficjalnej prezentacji znaku dokonał gen. Sikorski podczas prób w Kincraig 23 września 1941 roku.
![]() Oddział Specjalny Ważnym punktem historii cichociemnych są losy tzw. Oddziału Specjalnego. Powstał on 29 czerwca 1940 roku jako Oddział VI - Samodzielny Wydział Krajowy przy Sztabie Naczelnego Wodza, a z czasem uzyskał nazwę Oddziału Specjalnego (i tą będziemy się posługiwać). Oddział Specjalny kolejno podlegał jurysdykcji szefów Sztabu Naczelnego Wodza: gen. Sosnkowskiemu, gen. Tadeuszowi Klimeckiemu, gen. Stanisławowi Kopańskiemu i wreszcie gen. Stanisławowi Tatarowi. Bezpośrednie dowództwo nad interesującym nas departamentem sprawowali: płk Józef Smoleński, ppłk Tadeusz Rudnicki, ppłk Michał Protasewicz i ppłk Marian Utnik. Zasadniczo Oddział Specjalny zajmował się ogółem prac związanych z kontaktowaniem się z krajem - od problemów typu logistycznego, przez szkolenie odpowiedniego personelu aż po współpracę z brytyjską sekcją operacji specjalnych - SOE. Wśród specjalnych komórek działających w ramach Oddziału Specjalnego wskazać należy:
Oddział Specjalny działał wyjątkowo prężnie, czego ilustracją są statystyki szkoleniowe i zaopatrzeniowe. I tak, wystarczy nadmienić, iż wyszkolono 606 ludzi ze zgłoszonych 2413 kandydatów, wśród których, co ciekawe, znalazło się 15 kobiet. W sumie zrzucono w kraju 316 cichociemnych z 579 uznanych za gotowych do lotu. Dodatkowo do Polski przybyło 28 kurierów cywilnych odesłanych z Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. Bardzo ważne są dane dotyczące przerzutu sprzętu bojowego łączny wysiłek w tym względzie oszacowano na 670 ton zrzuconych. Sprzęt pochodził przede wszystkim z krajów sojuszniczych, głównie z Wielkiej Brytanii i USA. Stamtąd też Rząd Emigracyjny pozyskał spore pożyczki na funkcjonowanie polskiej administracji i Polskiego Podziemia. W sumie do kraju odleciało 26 299 375 dolarów w banknotach i złocie, 1755 funtów w złocie, 3 578 000 marek, 10 000 peset, 40 869 800 złotych okupacyjnych, tzw. "młynarek". Budżet cywilny przesłał: 8 593 788 dolarów w banknotach, 1644 funtów w złocie, 15 911 900 marek, 400 000 "młynarek". Warto dodać, iż w związku z sojuszem polsko-brytyjskim Polacy uzyskali u od Brytyjczyków możliwość utworzenia własnej sekcji SOE, co wiązało się z szeroko zakrojoną współpracą na polu wyposażania podziemia i organizowania przerzutów. Współpraca ta rozwinęła się także w dziedzinie szkolenia cichociemnych. W pierwszej kolejności nadmienić należy, iż to Brytyjczycy dysponowali odpowiednim sprzętem i kadrą, które umożliwiały ćwiczenia grup bojowych przeznaczonych do zrzucenia nad Polską. Zaciąg prowadzono na zasadzie ochotniczej rekrutacji - kto chciał i uważał, iż ma odpowiednie predyspozycje, mógł zgłosić się na odpowiednie kursy i szkolenia. Oczywiście tam następowała selekcja. Z czasem system zmieniono na nieco bardziej weryfikujący umiejętności i pobudki, jakimi kierowali się kandydaci. Efekt był taki, iż przy rejestracji odrzucano część ochotników. Spora liczba nie wytrzymywała żmudnego procesu szkolenia. Stąd też tak duże rozbieżności w liczbie kandydatów i tych, którzy ostatecznie przeszli proces treningów. Co ciekawe, Oddział Specjalny prowadził także akcję werbunkową w Polskich Siłach Zbrojnych na Zachodzie. Propozycji przeszkolenia składano najaktywniejszym żołnierzom. W razie decyzji pozytywnej, organizowano trening, w razie odmowy, zapominano o sprawie, a delikwent, obarczony tajemnicą wojskową wracał do normalnej służby. Podobnie rzecz się miała z przyszłymi agentami wywiadu, tyle że w tym wypadku werbunkiem zajmował się Oddział II, oraz lotnikami, których poszukiwali oficerowie Oddziału III.
Szkolenie i skoki Pierwszą bazę dla polskich skoczków zorganizowano w Ringway (Central Landing School) i to tam odbyło się pierwsze przeszkolenie w październiku 1940 roku, które ukończyło 12 cichociemnych. Następnie oddano Polakom do dyspozycji kurs dywersyjny w Inverlochy Castle, gdzie szkolili się także spadochroniarze typowani do powołanej później brygady spadochronowej, którą kierować miał płk Stanisław Sosabowski. W styczniu 1941 roku pracę rozpoczął kurs walki konspiracyjnej w Briggens. Z czasem metody kształcenia skoczków doskonalono, wykorzystując zdobywane przy kolejnych akcjach doświadczenie. I tak, kładziono później nacisk na obsługę samochodów, produkcję materiałów wybuchowych czy umiejętności posługiwania się różnymi typami broni. Podstawowy program szkolenia zawierał kursy zasadnicze, specjalne, uzupełniające i praktyki. Za szczególnie ważne należy uznać kursy zasadnicze podzielone na kurs zaprawowy, kurs badań psychotechnicznych, kurs spadochronowy, kurs walki konspiracyjnej i kurs odprawowy. Kandydaci musieli do perfekcji opanować strzelanie z różnych rodzajów broni ręcznej w rozmaitych pozycjach i sytuacjach. Kładziono ogromny nacisk na ćwiczenia fizyczne kształtujące sylwetkę i hart ducha. Zajęciami kierowali instruktorzy polscy i brytyjscy. Z najważniejszych ośrodków wymienić należy wspomniane Inverlochy Castle, Briggens, Invernesshire i bazę w Ringway, gdzie odbywał się kurs spadochronowy. W Largo House znajdował się tzw. Małpi Gaj, gdzie trenowano gibkość, sprężystość i elastyczność, a także technikę skakania. Pierwsze skoki odbywały się przy użyciu wieży spadochronowej. Następnie wykonywano skoki z samolotu, także nocą, aby oswoić cichociemnych z trudnymi warunkami terenowymi, z jakimi mieli się mierzyć. Od początku 1944 roku podobne szkolenia organizowano w Bazie nr 10 na terenie Włoch, gdzie stacjonowały polskie jednostki. Ogółem kurs spadochronowy ukończyło 703 skoczków. Kurs walki konspiracyjnej prowadzony był głównie w Audley End, a wśród jego absolwentów znaleźć możemy 630 nazwisk. W tym samym ośrodku odbywało się szkolenie odprawowe ukończone przez 606 skoczków. Ostatnie z nich zorganizowano w lipcu 1944 roku we Włoszech i we wrześniu 1944 roku w Wielkiej Brytanii. Oczywiście, skupiliśmy się tutaj tylko na pracy skoczków. A pominęliśmy takie kwestie, jak wyszkolenie techniczne w dziedzinie działań pancernych, kursy radiotelegraficzne, kursy taktyczne, bojowe, mikrofotograficzne. Były to niezwykle cenne doświadczenia, które procentowały w późniejszej działalności doskonale przygotowanych do akcji cichociemnych. W nocy z 15 na 16 lutego 1941 roku odbył się pierwszy lot skoczków do Polski. Mimo iż operacja miała charakter mocno improwizowany, zakończyła się sukcesem. Z biegiem czasu obydwie strony - zarówno latający (personel maszyn, skoczkowie), jak i odbierający przesyłki bądź zrzutków - zaczęły nabierać niezbędnego doświadczenia, co czyniło akcje sprawniejszymi i obarczonymi mniejszym ryzykiem. Warto poświęcić nieco miejsca także lotnikom, maszynom i tym, co działo się ze skoczkiem po lądowaniu w okupowanej ojczyźnie. Podstawowym problemem było zastosowanie samolotów. Z racji zasięgu najlepsze wydawały się być bombowce. 20 sierpnia 1940 roku powstała 1419. Special Duty Flight, która miała latać w akcjach bojowych, szczególnie nocnych. Pierwszym wykorzystanym samolotem, podczas pamiętnego lotu z 15 na 16 lutego 1941 roku, był bombowiec Armstrong Whitworth Whitley. Pomimo udanej akcji i zrzucenia skoczków maszyna ledwo doleciała do brytyjskiej bazy, poruszając się teoretycznie najkrótszą trasą, nad Niemcami. Stopniowo rezygnowano z tego szlaku, zastępując go drogą okrężną, nad Danią, która była bezpieczniejsza, jednakże dłuższa. W związku z tym do użycia weszły bombowce typu Halifax dysponujące znacznie większym zasięgiem. Następnie trasę przesunięto nieco bardziej na północ, w kierunku Norwegii i Szwecji, co wiązało się z próbami ominięcia niemieckiej obrony przeciwlotniczej. 25 sierpnia 1941 roku 138. Special Duty Squadron rozgościł się na lotnisku w Newmarket, a od listopada latano z Leconfield. Choć w 138. dywizjonie załogi stanowiło międzynarodowe towarzystwo, loty do Polski odbywali przede wszystkim Polacy. 1 kwietnia 1943 roku powołano do życia eskadrę C w ramach 138. dywizjonu, która obejmowała 6 załóg podstawowych i 1 zapasową. Jej dowódcą został mjr Stanisław Król. We wrześniu Polacy otrzymali Liberatory, nowoczesne bombowce, które szybko wykazały swoją wyższość nad Halifaxami. Od listopada 1943 roku Polacy latali w ramach 334. Special Duty Wing jako 1586. Special Duty Flight. Eskadra startowała także z lotnisk tunezyjskich, następnie wraz z przesuwaniem się frontu - fruwała z Włoch. Wyznaczono dwie nowe trasy przelotów, z których jedna wiodła nad Budapesztem, a kolejna przez Albanię, Serbię i Rumunię. Zwiększał się też stan załóg i maszyn przydzielonych Polakom, co umożliwiało efektywniejsze loty. W lecie przeprowadzono szereg operacji typu "Most", które zakładały międzylądowanie maszyn w okupowanej Polsce. Ich sukces zaskoczył brytyjskie dowództwo, jednak nie przełożył się na kontynuację tego procesu. Statystyki maszyn latających do Polski są imponujące, gdyż do końca grudnia 1944 roku wykonano 858 startów, z czego 483 były udane. 241 lotów obsługiwały załogi polskie, 135 brytyjskie i południowoafrykańskie i 107 amerykańskie. Stracono 70 samolotów. W tym czasie zrzucono 316 cichociemnych, 29 kurierów politycznych oraz 5 obcokrajowców (4 Brytyjczyków i 1 Węgier).
![]() Za odbiór zrzucanych żołnierzy odpowiadała placówka "Syrena" (zwana jeszcze "Import"). Podporządkowana była Oddziałowi V Komendy Głównej ZWZ-AK. Kontakt nawiązywano przy pomocy radiostacji, w komunikacji radiowej ustalano szczegóły dotyczące zrzutów. Sformowano specjalne grupy obsługujące prowizoryczne rejony zrzutu, które musiały zostać doskonale oznakowane, aby nie popełnić fatalnej w skutkach pomyłki. A te zdarzały się często ze względu na trudy podróży, kiepskie sygnały czy uciekający czas. Skoczków zrzucano w innych miejscach niż docelowe, przesyłki nie trafiały do adresatów. Ogółem utworzone zostały 642 placówki, z których część nie podjęła pracy lub została przez Niemców zniszczona. Należy jednak stanowczo stwierdzić, iż wobec dramatycznych nierzadko warunków konspiracyjnej pracy był to ogromny sukces organizacyjny. Przykładano dużą wagę do zapewnienia skoczkom bezpieczeństwa już po wylądowaniu, tworząc dla nich sfałszowane dokumenty, fikcyjne zajęcia oraz umożliwiając odpowiednie warunki kwaterunkowe. W ramach "Syreny" i "Importu" działały kobiety, popularnie nazywane "Ciotkami", które często opiekowały się w Polsce spadochroniarzami. W pierwszym okresie pobytu w okupowanym kraju skoczek nabierał doświadczenia i obywał się z terenem. Cenne rady "ciotki" mogły okazać się zbawienne w skutkach.
Sezony Operacyjne Działanie cichociemnych zapoczątkowano, jak wiemy, w lutym 1941 roku. W zasadzie zakończyły je dopiero grudniowe operacje z roku 1944, co zbiegło się w czasie z wyzwoleniem polskich ziem przez Armię Czerwoną. Dla usystematyzowania chronologii należy powiedzieć o wyodrębnionym z całości okresie próbnym, który w zasadzie obejmował pierwsze kilkanaście miesięcy funkcjonowania do kwietnia 1942 roku. Był to czas oswajania załóg z trudną trasą, wykonywaniem założeń operacyjnych, a także zbierania pierwszych doświadczeń z działalności cichociemnych w okupowanym kraju. Czas pokazał, iż były to niezwykle cenne uwagi, które uratowały życie wielu innym skoczkom. Był to zatem okres, w który dominowała metoda "prób i błędów". Statystyki tego okresu opiewają na liczbę 12 samolotów, z których 9 dotarło nad Polskę i wykonało swoje zadanie. Jeden samolot utracono w wyniku wypadku w Szwecji. Zrzucono 48 skoczków, 2 tony sprzętu i 1 541 450 dolarów papierowych, 119 400 w złocie, 1775 funtów brytyjskich, 885 000 marek niemieckich. Część pieniędzy utracono. Dalsza działalność operacyjna cichociemnych podzielona została na trzy tzw. sezony operacyjne, wśród których wyróżniamy: "Intonację", "Ripostę" i "Odwet". "Intonacja" - jej ramy czasowe wyznaczają sierpień 1942 roku i kwiecień 1943 roku. Plan przerzutu skoczków Oddział Specjalny opracował w czerwcu 1942 roku. "Intonacja" wiązała się ze znacznym zintensyfikowaniem działań, co z kolei przekładało się na konieczność zwiększenia przepustowości obozów treningowych dla cichociemnych. Był to jednocześnie wynik coraz gorszej sytuacji w kraju i próśb, jakie Polskie Podziemie kierowało do Rządu Emigracyjnego domagano się większego wsparcia. Zarówno sprzęt, jak i nowy personel były niezbędne do prowadzenia dalszej podziemnej wojny przeciwko okupantowi. W konsekwencji, w trakcie trwania drugiego etapu działań do lotu wzbiło się 65 samolotów, z których 42 wykonały zadanie. 6 samolotów stracono, poległy trzy załogi. Niestety, na tym bolesne straty się nie kończyły, bowiem śmierć poniosło 12 ludzi z placówek terenowych odbierających zrzuty. W tym czasie wysłano 119 spadochroniarzy, 49,5 tony sprzętu. 4 skoczków zginęło. Przejęto 41,4 tony zaopatrzenia. Obok tego wysłano 13 022 000 dolarów, 5 158 000 marek, 10 000 peset oraz 700 000 "młynarek". "Riposta" obejmuje okres od sierpnia 1943 roku do lipca 1944 roku. Plan przerzutów i organizacji tego sezonu operacyjnego powstał w kwietniu 1943 roku. Zakładano zintensyfikowanie lotów nad Polskę, nie ograniczając ich do załóg 138. dywizjonu, ale i zakładając starty 161. dywizjonu. Ostatecznie latała tylko pierwsza z wymienionych jednostek. W drugiej części sezonu operacyjnego loty odbywano już z rejonu Brindisi we Włoszech, gdzie rozmieszczono nowe bazy dla polskich samolotów. Ogółem wystartowało 381 samolotów, z których tylko 205 zdołało wykonać zadanie. Straty sięgnęły 16 maszyn wraz z załogami, co było niezwykle wysokim współczynnikiem dla operacji powietrznych. Jasno wskazywało to na rosnące ryzyko i zagrożenie dla tego typu misji. Wysłanych zostało 146 spadochroniarzy, z czego 4 nie przeżyło zadania. Z przesyłanych 265 ton zaopatrzenia 250 ton zostało odebranych przez Polskie Podziemie. Ponadto starano się dostarczyć 15 948 300 dolarów papierowych, 161 025 w złocie, 6 986 500 marek, 1644 funtów brytyjskich w złocie oraz 40 569 800 "młynarek". Straty finansowe sięgnęły 7 procent dolarów papierowych i 2 procent marek. W czerwcu 1944 roku opracowano ostatni z planów operacyjnych zakodowany jako "Odwet". Zakładał głównie niesienie pomocy w sprzęcie i ekwipunku, które były niezbędne w organizowaniu powszechnego powstania. Jak wiemy, 1 sierpnia 1944 roku rozpoczęło się Powstanie Warszawskie. Polscy i zagraniczni lotnicy odznaczyli się niesamowitym wręcz męstwem w niesieniu pomocy walczącej stolicy. Ogółem "Odwet", trwający od sierpnia 1944 roku do grudnia 1944 roku (w planach był lipiec 1945 roku), to 400 startujących samolotów, z których 227 wykonało zadanie. Straty wyniosły 47 samolotów. Do kraju przedostało się 38 spadochroniarzy, przy czym jeden nie przeżył lądowania. Zrzucono 355 ton sprzętu, z czego na pewno dotarło 150 ton. Jeśli zaś chodzi o pieniądze, to przesłano 3 996 188 dolarów papierowych i 34 800 w złocie oraz 6 460 000 marek. 5% zostało straconych. Z biegiem czasu i coraz dalej przesuwającym się na zachód frontem wschodnim operacje cichociemnych stawały się przeżytkiem. Armia Czerwona wyzwalała ogromne połacie polskiego terenu, co zmuszało Polaków i Brytyjczyków do weryfikowania celowości dalszego wsparcia dla Polskiego Podziemia, które powoli nie mogło już walczyć z Niemcami, a ze względów politycznych i militarnych nie mogło wystąpić otwarcie przeciwko Sowietom. Armia Krajowa została rozwiązana 19 stycznia 1945 roku decyzją jej ostatniego komendanta gen. Leopolda Okulickiego. Decyzja Okulickiego w praktyce przesądziła o losie operacji powietrznych nad Polską, bowiem nie było już, przynajmniej formalnie, zorganizowanych grup niepodległościowych, które walczyły z Niemcami. W rzeczywistości sytuacja przedstawiała się inaczej, a Polskie Podziemie nadal stawiało opór, przygotowując się jednocześnie do przyszłego boju z nowym najeźdźcą, Związkiem Radzieckim. Sowieci bezlitośnie prześladowali członków Armii Krajowych, cichociemnych w szczególności. W okresie Polski Ludowej bohaterstwo w walce przeciwko Niemcom niejednokrotnie było przyczynkiem do wyroku śmierci.
Akcje
Prześledźmy jeszcze poszczególne akcje (źródło: "Cichociemni", Jędrzej Tucholski):
|