„Dziewczyny atomowe” – recenzja książki

Rok wydania – 2013

Autor – Denise Kiernan

Wydawnictwo – Otwarte

Liczba stron – 440

Seria wydawnicza – Brak

Tematyka – historia „Projektu Manhattan” opowiedziana z perspektywy kobiet, który przybyły do tajnego ośrodka w Oak Ridge.

Rzadko, bo rzadko, ale w ostatnim czasie coraz częściej, do społecznej świadomości w zakresie historii II wojny światowej przebijają się kobiety. Wojsko to niewątpliwie organizacja zdominowana przez mężczyzn, ale i panie niejednokrotnie udanie odnajdują się na froncie, a często stają się głównymi bohaterkami fascynujących opowieści. Denise Kiernan postanowiła przybliżyć czytelnikom jedną z nich, stawiając na oryginalność i nieszablonowość.

Książka została przygotowana przez Wydawnictwo Otwarte, które nie ma na swoim koncie zbyt wielu produkcji około-historycznych. Byłem jednak zadowolony z poziomu tłumaczenia i edycji tekstu. Tylko momentami jest nieco topornie, a zdania mają dziwaczną konstrukcję. Nie przeszkadza to jednak w odbiorze. Z dodatkowych informacji redakcyjnych warto wspomnieć o dwóch wkładkach ze zdjęciami archiwalnymi, które dołączono do tekstu.

Historia opowiedziana w „Dziewczynach atomowych” (swoją drogą, mam nieustanne wrażenie, że „Atomowe dziewczyny” brzmiałyby nieco lepiej) obejmuje okres rekrutacji i organizacji Projektu Manhattan, amerykańskiej operacji budowy bomby atomowej. Znajdziemy tu sporo technicznych szczegółów wprowadzających nas w zawikłany świat fizyki jądrowej. Nie dało się uniknąć naukowych wywodów, nie zostały też ograniczone do minimum, przez co zatwardziali humaniści narażą się na chwile cierpienia. Dla niektórych może być to spory mankament. Jak dla mnie, wyglądający na smakowity kąsek niezbędnik dla rzetelnych badań historycznych, choć podany na wyjątkowo przypalonym cieście. Autorka nie podołała trudnemu zadaniu przestawiania „ichniejszego na nasze”. Całe szczęście, że narracja koncentruje się głównie na historiach z życia kilku kobiet, który przybyły do Oak Ridge, by pracować w tajnym rządowym projekcie. Celia, Toni, Jane i reszta ekipy – wszystkie przyjechały do ośrodka, by na własnej skórze przekonać się, że świat tajemnic może stanąć przed nimi otworem. Każda znalazła właściwą dla siebie motywację. Obserwujemy je u progu kariery, a następnie przenosimy się do Oak Ridge, by… No właśnie. Chronologia może nam mocno namieszać podczas lektury. Denise Kiernan za nic ma historyczne świętości i z prędkością błyskawicy przeskakuje między bohaterkami, datami i wydarzeniami, łącząc je w swego rodzaju grupy tematyczne. W efekcie, mimo iż autorka poświęciła nieco czasu, by zajrzeć za kulisy Projektu Manhattan, patrzymy na ośrodek w Oak Ridge przez pryzmat doświadczeń poszczególnych bohaterek. Trudno tu mówić o spójności. Owszem, dzięki takiemu stylowi narracji docieramy głębiej, dostrzegamy więcej szczegółów dokumentowanych przez bohaterki wydarzeń. Mimo wszystko łatwo odnieść wrażenie, że książką zawładnął chaos. Plus za wplecenie rozważań natury fizycznej. Minus za zamieszanie, jakie to spowodowało.

Dużym atutem książki jest opis ośrodka w Oak Ridge, metod strzeżenia tajemnicy oraz zasad rządzących tym niezwykłym miejscem. Kiernan jest bystrym architektem, który w wyobraźni czytelników, na podstawie schematów kreślonych przez „atomowe dziewczyny”, rysuje plan przestrzenny ośrodka, opisując przy okazji wiele aspektów codzienności. Widać tutaj lata pracy wykonanej przez Kiernan. Autorka rzetelnie i sumiennie podeszła do zadania odtworzenia realiów Oak Ridge. Na podstawie wspomnień bohaterek odsłania kulisy tajnego miasta. Miasta, które oficjalnie nie istniało. Z zewnątrz miasto smutku, apatii i absurdu, jakby wielki eksperyment na ludziach, których zamknięto w imię wyższych celów. A potem – bum! – i wysadzono w powietrze znaczną część Japonii. Czy słusznie? Na to pytanie odpowiedzi nie znajdziemy. Rozterki moralne pojawiają się natomiast przy okazji przenosin do zamkniętego ośrodka. Kobiety, które wyrzekły się dotychczasowego życia, nawet jeśli powodowała nimi ciekawość, kiepsko znosiły rozłąkę z bliskimi i oddalenie od względnie normalnego życia.

Za mankament uznałbym również szczątkowość opracowania. Historie kobiet nie są ani kompletne, ani wyczerpujące. Podobnie rzecz się ma z opisem całego projektu. W efekcie całość czyta się jako zbiór luźno połączonych historii, a wspominana już chaotyczność w chronologii zdarzeń nie ułatwia lektury. Sytuację ratują ciekawe wstawki w postaci anegdot, nierzadko humorystycznych. Sam styl autorki nie jest może specjalnie porywający, ale miewa ona bardzo dobre momenty, za które czytelnicy będą jej wdzięczni. Nie wiem tylko, czy nie jest to nieco za mało na to, by książka stała się w Polsce bestsellerem.

„Dziewczyny atomowe” to publikacja oryginalna i nietuzinkowa, ale nie jest ona pozbawiona wad. Nie przysłaniają one jednak oczywistych plusów, wśród których na plan pierwszy wysuwa się temat – nieznany i ciekawy epizod II wojny światowej opisany w książce sprawia, że nie mamy wrażenia wtórności, czytając tekst. Jednocześnie jednak, w nieco chaotyczny sposób, zagłębiamy się w historię wybranych uczestniczek programu atomowego, a sam program zostaje zepchnięty na drugi plan. W efekcie, może nieco podświadomie, towarzyszy nam uczucie niedosytu. Byłbym jednak niezwykle szczęśliwy, gdybym – jako czytelnik i recenzent – miał do czynienia z wyłącznie z takimi problemami podczas lektury.

Ocena: