„Flota Gułagu” – recenzja książki

Rok wydania – 2011

Autor – Martin Bollinger

Wydawnictwo – Replika

Liczba stron – 348

Seria wydawnicza – brak

Tematyka – historyczna opowieść o sowieckich statkach śmierci przewożących więźniów na Kołymę.

Długo myślałem, jak właściwie rozpocząć recenzję książki tak oryginalnej, poruszającej problem tak zapomniany i spychany na boczny tor historii. Kiedy jednak przeczytałem opis publikacji zaprezentowany przez wydawcę, stwierdziłem, iż to okładce „Floty Gułagu” pozostawić można głos rozstrzygający. „Około miliona więźniów. Tyle przewieziono na Kołymę podczas jednej z największych w dziejach morskich operacji transportowych. Podczas rejsów trwających niekiedy wiele dni skazani na łagier nie mogli wyjść na pokład z ładowni, gdzie byli przetrzymywani w nieludzkich warunkach. Więźniów politycznych przewożono z kryminalistami, więc wielokrotnie dochodziło do rabunków, mordów i zbiorowych gwałtów. Bunty były brutalnie tłumione”. Robi wrażenie? Powinno. Ostrzegam jednak, iż nowa praca Martina J. Bollingera adresowana jest do czytelników o mocnych nerwach. Jego opowieść o II wojnie światowej nijak się ma do tego, co często serwują nam autorzy piszący o chwalebnych czynach i bohaterskich żołnierzach. U Bollingera poznajemy wojnę od najgorszej strony, wędrując do „nieludzkiej ziemi” przez nieludzkie stalinowskie statki śmierci.

Historia książki rozpoczyna się w 1999 roku, kiedy to Bollinger po raz pierwszy zainteresował się tematyką gułagowskich statków śmierci. Swoje spostrzeżenia zawarł w krótkim wstępie, który wprowadza nas w zaskakujący świat stalinowskiego systemu. Historia „Czeluskina” to niezwykła opowieść o bestialstwie i odbieraniu ludzkiej godności. Już pierwszy rozdział, bazujący głównie na szeregu wspomnień autora związanych z tematyką, pokazuje, iż lektura może być wyjątkowo ciekawa ze względu na odpowiedni dobór zagadnień. Przygotowaniem „Floty Gułagu” dla polskich czytelników zajęło się Wydawnictwo Replika. Projekt graficzny publikacji nie jest być może wyrafinowany (choć design okładki przypadł mi do gustu), ale też nie można mieć większych zastrzeżeń do pracy redakcyjnej i tłumaczeniowej. Niewiele jest zdjęć archiwalnych dobrej jakości. Fotografie wpleciono w tekst, a ich rozmiary uniemożliwiają odpowiednie przyjrzenie się tego typu dokumentacji. Warto zwrócić uwagę na sporą liczbę przypisów bibliograficznych. Bollinger wielokrotnie odwołuje się do rozmaitych źródeł, wykorzystując różnorodne dane, które następnie zestawia i porównuje. Zaliczyć to należy in plus, bowiem część rozbieżności tłumaczona jest na żywo przez autora. Inna sprawa, że kontrastywny schemat części rozważań niekoniecznie musi nam przypaść do gustu.

Bollinger od pierwszych stron lektury z łatwością wciąga nas w niezwykły, choć przerażający świat tytułowej floty Gułagu. Niezwykły, bo przecież historia ta musi fascynować czytelników; z wielu względów. Jest wszak zapomnianym elementem opowieści o przeszłości, o którym rzadko mamy okazję poczytać. Z drugiej strony, świadectwo tak okrutnej zbrodni na ludzkości, dodatkowo tak słabo udokumentowane to przerażająca wizja wypaczenia wszystkiego, co mieści się w terminie „człowieczeństwo”. Jak się jednak okazuje w toku lektury, tragiczne losy niektórych statków tylko na pierwszy rzut oka wydają się być prawdziwym dramatem. Bollinger obala część tez dotyczący transportów w kierunku Kołymy, przy czym rozprawia się przede wszystkim z mitem dotyczącym „Dżurmy”, a więc statku, od którego w zasadzie rozpoczął historyczną przygodę z flotę Gułagu. Część rozważań Bollingera poświęconych zostało dramatowi więźniów, warunkom, w jakich przewożono skazańców i dokumentom, które ujrzały światło dzienne. Autor postawił sobie jednak za punkt honoru polemikę z częścią archiwaliów oraz weryfikację niepewnych danych, przez co spora część jego książki to przede wszystkim dyskusja z dokumentami i historykami. W efekcie dochodzi do szeregu konkluzji, które w znaczący sposób różnią się od tego, co udowadniano przez lata. Metodyczna i konsekwentna praca Bollingera owocuje obaleniem szeregu tez jego poprzedników, żeby wspomnieć chociażby ładowność poszczególnych statków i liczbę zesłanych na Kołymę. Pobieżnie opisuje on również historię wybranych jednostek pływających, odwołując się przy tym do dziejów II wojny światowej i współpracy z Amerykanami.

Potrzebnym i wiele mówiącym rozdziałem jest jedna z części książki poświęcona aliantom zachodnim. Co wiedzieli? Od kiedy? Na te i inne pytania odpowiada Bollinger. W dość autorytarny sposób, podpierając się licznymi danymi dobranymi po starannej selekcji. W całości rozważań po raz kolejny koncentruje się na polemice, jednocześnie zapominając, iż głównym elementem jego narracji miały być, jak głosi okładka „stalinowskie statki śmierci: transporty na Kołymę”. Za mało miejsca poświęcono samym transportom i morderczym rejsom. Autor miał dostęp do dziesiątek stron archiwów oraz zbiorów wspomnień, co wykorzystał pobieżnie, głównie do podparcia własnych tez. Relacji dotyczących samego rejsu jest zdecydowanie za mało w stosunku do informacji drugiego rzędu. Rozważania na temat „Dżurmy” są oczywiście potrzebne, ale mogły zostać ograniczone do minimum na rzecz wiadomości dotyczących więźniów, załogi i transportu. Trzeba jednak przyznać, iż mimo niewyczerpania merytorycznych możliwości tematyki Bollinger porusza szereg ważnych problemów, sprawiając, iż jego narracja jest poprawnie skonstruowana pod względem doboru zagadnień. Ich głębokość mogłaby być nieco większa, ale przy takim zakresie zmieszczenie się w ramach konwencji pisarskiej (książka tego typu nie może być monumentalną monografią, ponieważ powinna się sprzedać w określonych kręgach czytelniczych) nie byłoby możliwe.

Praca Bollingera z pewnością robi wrażenie. I to wrażenie pozytywne, co jest pochodną bardzo dobrej pracy dokumentalisty-historyka, który w umiejętny sposób przyciąga czytelników niezwiązanych z tematem, odkrywając przed nimi zagadnienia nowe i ciekawe. Zainteresowanie wzbudzić może fakt wykorzystania szeregu prac i zestawienia ich z rozmaitymi danymi, przez co wykazanie rozbieżności bądź oczywistych sprzeczności daje pole do popisu i możliwości polemiki. Wśród braków dostrzegalne jest zmarginalizowanie informacji dotyczących przewozu więźniów, którym poświęcono za mało miejsca w stosunku do pozostałych rozważań autora. Dzięki kompetencji i wnikliwości jest on jednak rzemieślnikiem, który oprócz oczywistego fachu nie jest pozbawiony wyobraźni.

Ocena: