„Kompania Braci” – recenzja książki

Rok wydania – 2013

Autor – Stephen E. Ambrose

Wydawnictwo – Magnum

Liczba stron – 340

Seria wydawnicza – brak

Tematyka – klasyka historycznego gatunku, opowieść o żołnierzach z amerykańskiej kompanii piechoty spadochronowej.

Kilka lat temu triumfy święcił wyprodukowany przez HBO serial „Kompania Braci”, który przyjęto z zachwytem także na polskim rynku. Nic w tym dziwnego, bowiem jest to obraz znakomity pod wieloma względami. I tylko żal nieco było Stephena E. Ambrose’a, który napisał niegdyś książkę o tym samym tytule. Stała się ona podstawą dla scenariusza serialu, który szybko przyćmił wybitną pracę amerykańskiego historyka. Opowieść o losach Kompanii E z 506. Pułku Piechoty Spadochronowej, który działał w ramach legendarnej 101. Dywizji Powietrznodesantowej zyskała sobie jednak wielu wiernych fanów, do których mogę zaliczyć także siebie. I skłamałbym, gdybym powiedział, że do recenzji nie podchodzę sentymentalnie. Sentyment jest, nawet jeśli do książki wracam po latach, korzystając z życzliwości Wydawnictwa Magnum, które w 2013 roku wypuściło wznowienie wspaniałej publikacji.

Spłycając nieco treści fabularne zawarte w książce, jej zakres czasowy określić można na ostatnie dwa lata trwania II wojny światowej. Pierwsza część opracowania zawiera jednak opis formowania kompanii, żmudnego szkolenia i przygotowania do przyszłych operacji. W efekcie Ambrose rozciąga narrację na 1942 rok, kiedy zbieranina ludzi z różnych części Stanów Zjednoczonych przybyła do Camp Toccoa, by następnie w ciągu 2 lat stać się elitarnym oddziałem, któremu powierzano najtrudniejsze misje. Rozbudowany wstęp potraktowałbym raczej jako dodatek – czas na zapoznanie się z żołnierzami, dowództwem i zrozumienie specyfiki jednostki. Zabawa zaczyna się dopiero w Normandii. A właściwie nie tyle zabawa, co walka na śmierć i życie. Tutaj warto zwrócić uwagę na pakiet emocji, jakie dostajemy w „Kompanii Braci”. Ambrose dostrzega bowiem nie tylko spektakularne tryumfy, elektryzujące akcje, ale i chwile grozy, żalu, rezygnacji. Towarzyszy żołnierzom w najtrudniejszych momentach ich życia, przypatrując się śmierci i strachowi. Wojenna tułaczka jawi się już nie tylko jako znakomita przygoda młodych chłopców, ale czas, w którym należy niezwykle szybko dojrzeć, by stać się mężczyzną. A także kolejnym trybikiem w maszynie, rzuconym na front, by zabijać w imię nie do końca zrozumiałych ideałów.

Świetnie prezentują się w tym wszystkim opisy akcji bojowych. Jest żywo i barwnie, a kolejne sceny przesuwają się nam przed oczami, gdy razem z członkami kompanii przemierzamy najpierw Francję, by następnie trafić w granice przedwojennej Rzeszy. Ambrose doskonale zrozumiał specyfikę działalności oddziału i złożył prawdziwy hołd bohaterom dywizji spadochronowej. Braterstwo broni, o którym mówi tytuł publikacji, uwidacznia się tu szczególnie mocno. Ale, żeby nie było tak kolorowo, nie brakuje też ludzkich dramatów, gdy pijani w sztos żołnierze okładali się po gębach, a jeden z nich (Wiseman, którego nazwisko brzmi dość paradoksalnie w kontekście afery) przyznał, że wolałby „gnoja zastrzelić”, opisując barwnie „kolegę” z jednostki. I tak trafił pod sąd wojenny.

Na uwagę zasługuje styl Ambrose’a. Amerykański pisarz jest mistrzem pióra i wielokrotnie dawał dowody niezwykłego wręcz wyczucia realiów wojennych. Pisze we wspaniałym stylu, portretując ludzi, miejsca, odtwarzając wydarzenia – grozę wojny, atmosferę frontu, więzi wewnątrz jednostki i typowo męską przygodę. Stosuje przy tym nie tylko barwne opisy, ale i soczyste dialogi, które wpisują się w ten klimat. Nie brakuje ostrych zwrotów, a wymiany zdań między żołnierzami dalekie są od ugrzecznionych fraz, które często przytrafiają się historykom. Jednocześnie w rozmowach otrzymujemy wiele cennych informacji na temat charakterystycznych cech członków kompanii. Ambrose zbliża ich do czytelnika, zagłębiając się w niezwykłe szczegóły z życia jednostki. Pomaga mu w tym wybór tematu. Skoncentrował się bowiem na stosunkowo małym oddziale, dzięki czemu mógł odtwarzać detale i konfrontować je z wypowiedziami uczestników zdarzeń. Relacje żołnierzy uzupełnił solidną dawką historycznej wiedzy. Doskonale przygotowany do odtworzenia szlaku bojowego Kompanii E znalazł również miejsce na szersze spojrzenie, dzięki czemu dzieje oddziału nie zostały oderwane od całości frontu. Oczywiście, wybranie tak wąskiego fragmentu historii II wojny światowej jest misją ryzykowną – nie do każdego trafi tego typu ujęcie. Trzeba jednak oddać amerykańskiemu autorowi, iż zrobił to w tak znakomitym stylu, iż nawet najwięksi malkontenci znajdą coś dla siebie.

Narzekania pojawić się mogą przy okazji porównania książki i serialu. Najwierniejsi fani wytworu HBO mogą być nieco rozczarowani ilością akcji na kartach książki. Trudno się temu dziwić. Znakomity obraz obfitował w świetne ujęcia i efekty specjalne – w przypadku dzieła Ambrose’a trzeba liczyć na wyobraźnię i umiejętności wizualizacji. Myślę, że nowicjusze, którzy nie mieli do tej pory styczności z „Kompanią Braci” w żadnym wydaniu, powinni zacząć od wersji papierowej, dawkując w ten sposób emocje.

„Band of Brothers” to dzieło legendarne. Na temat książki napisano już tak wiele, że każda kolejna recenzja ma w sobie coś z wtórności względem poprzednich. Odnoszę jednak wrażenie, iż o „Kompanii Braci” można pisać w nieskończoność, a do tak wspaniałych publikacji warto wracać przy okazji kolejnych wznowień. Mało jest bowiem książek tak magicznych, nasączonych atmosferą wojny z perspektywy pojedynczych żołnierzy. Rzadko mamy okazję znajdować się blisko frontu. Dzięki Ambrose’owi trafiamy w samo serce konfliktu i, co może niektórych bulwersować, cholernie nam się tam podoba.

Ocena: