„Stalin i bomba” – recenzja książki

Rok wydania – 1996

Autor – David Holloway

Wydawnictwo – Prószyński i Sk-a

Liczba stron – 462

Seria wydawnicza – brak

Tematyka – wszystko, co związane jest z bombą atomową – przede wszystkim zaś produkowaną przez Sowietów. Nie zabraknie jednak i historii amerykańskich badań nad bronią jądrową.

David Holloway i jego „Stalin i bomba” były dla mnie nie lada zagadką. Z jednej strony po raz pierwszy podchodziłem do czytania twórczości tego autora, z drugiej temat zapowiadał się nadzwyczaj interesująco. Dlatego też nie namyślając się długo, rozpocząłem lekturę, która miała być dla mnie przełomem w dziedzinie nauki fizyczno-historycznej. Czas pokazał, że pierwsza część owej dziedziny stoi u mnie na troszkę niższym poziomie niż historia, przyzyczny były prozaiczne. Przyjdzie jeszcze czas, aby o nich wspomnieć. Temat wydawał się ciekawy. Moje wątpliwości rozwiał kilkustronnicowy wstęp, w którym autor rozpoczął swą fascynującą opowieść – o zbrodni, brutalnej walce, zakulisowych rozgrywkach i wielkiej roli nauki.

Podtytuł książki Hollowaya brzmi: „Związek Radziecki a energia atomowa 1939-1956” i wiele wyjaśnia, jeśli chodzi o tematykę. Publikacja składa się z szesnastu rozdziałów zróżnicowanych pod względem zakresu i ilości przekazywanej wiedzy. Stosunkowo najlepiej czytało mi się rozdział pt.: „Hiroshima”, gdzie złożono obszerną relację stosunków na linii Waszyngton-Poczdam i Truman-Stalin. Nie zabrakło również drastycznych scen ze zniszczonych miast japońskich oraz światowych reakcji na pierwszy w historii atak nuklearny. Problem Amerykanów powraca jeszcze wielokrotnie w kilku innych rozdziałach, jednak najwięcej miejsca autor poświęcił Związkowi Radzieckiemu, na co zresztą wskazuje tytuł książki. Poczytać można również o historii badań atomowych, osławionym Projekcie Manhattan (w pierwszej części publikacji), a następnie o radzieckim programie zbrojeń nuklearnych. Tematyka jest bardzo ciekawa, tym bardziej że do tej pory autorzy rzadko podejmowali się pisania o wspomnianych problemach. Sam Holloway stwierdza, iż o historii radzieckigo programu atomowego napisano bardzo niewiele. Mógł zatem wykazać się w omijanym szerokim łukiem temacie, dając czytelnikom kolejną lekturę z najwyższej półki.

Gdy pisze się książkę, należy pamiętać, aby treści w niej zawarte były zrozumiałe i łatwo przyswajalne przez czytelników. David Holloway miał do opisania problem niezwykły, a zarazem bardzo trudny dla historyka. Połączenie dwóch dziedzin nauki, leżących na przeciwnych biegunach tematycznych, historii i fizyki okazało się być niezwykle trafnym pomysłem. Holloway cierpliwie tłumaczy fizyczne problemy, używając języka prostego i zrozumiałego, jednak, gdy omówi już jakąś kwestię, staje się bardzo wymagającym nauczycielem, oczekując przyswojenia dopiero co poznanej wiedzy. Dzięki takiemu podejściu unika on zbędnych powtórzeń. Trzeba myśleć? Ależ tak, od tego właśnie jest lektura! „Stalin i bomba” to jedna z niewielu pozycji, które pod tym względem zaskoczyły mnie bardzo pozytywnie. Niejednokrotnie zdarzało się bowiem, iż autor jakiejś książki krążył wokół jednej kwestii przez kilkanaście stron i nic z tego nie wynikało. Holloway pisze w sposób umiejętny, gdyż szybko i sprawnie przechodzi od jednego do następnego problemu, uznając czytelnika za osobę inteligentną i obdarzoną umiejętnością zapamiętywania najważniejszych informacji. Język, jakim się posługuje, również zasługuje na pochwałę. Miłośnik historii nie powinien narzekać na zbytnie „ufizycznienie” problemów przeszłości. Nie da się jednak ukryć, iż fizyka towarzyszy nam tutaj bardzo często.

Jak już powiedziałem, „Stalin i bomba” to lekura bogata w treść oraz przyjemna w użyciu. Wydano ją elegancko, nie szczędząc papieru na obszerne przypisy bibliograficzne, indeks nazwisk oraz krótkie notki biograficzne. Dwa pierwsze punkty to już standard w dzisiejszej literaturze drugowojennej, ostatni jest miłą niespodzianką, z którą spotkałem się już kilkakrotnie. Mimo iż rozwiązanie to nie jest dla mnie nowością, bardzo ułatwia korzystanie z książki. W przypadku chwilowego zapomnienia możliwe jest natychmiastowe odświeżenie pamięci poprzez przerzucenie kilkudziesięciu stronnic i odszukanie właściwego życiorysu. Obok tego tekst bogaty jest w cytaty i powoływanie się na konkretne źródła – nie uświadczysz tu gonienia za sensacją, lecz odnajdziesz rzetelne i prawdziwe informacje. Jest też niewielka wkładka ze zdjęciami, choć akurat ten element można by dopracować nieco lepiej. Wzrokowcy, dla których priorytetem są piękne ilustracje, będą narzekać, ale ogólny wygląd publikacji powinien ich zadowolić. Duży format, czytelna czcionka, wyróżnione akapity i dobrze oddzielone kolejne rozdziały tworzą schemat wypracowany przez najlepszego grafika naszych czasów – czas.

Temat książki Hollowaya urzekł mnie swoją innością. Nie ma tu frontowych zmagań, wielkich bitew z zaangażowaniem czołgów i samolotów. Są natomiast zakulisowe rozgryki szefów państw oraz katorżnicza praca naukowców, których sił nie szczędzono podczas wyścigu zbrojeń. Wszystko podano nam w ładnym opakowaniu i z dobrym gustem, tworząc potrawę wyszukaną, ale smaczną. Nie zostaje zatem życzyć nic innego, jak: „Smacznego!”.

Ocena: