„Święta studnia” – recenzja książki

Rok wydania – 2010

Autor – Ryszard Wójcik

Wydawnictwo – Replika

Liczba stron – 195

Seria wydawnicza – Strzępy historii

Tematyka – zbiór przemyśleń i historycznych rozważań poświęconych rozmaitym problemom współczesności i przeszłości.

Ryszard Wójcik powraca. Tylko tyle wiedziałem, gdy sięgałem po „Świętą studnię”, by znowu zawędrować do dziwnego świata kreowanego przez autora. Dziwnego tym bardziej, że ponoć prawdziwego. Gdybym nie znał jego stylu i umiejętności pisarskich, przeraziłbym się już po pierwszych stronach. Na szczęście, miałem już jako taką świadomość literacką, która wykształciła się w toku poprzednich prac. Tym, którzy jeszcze nie orientują się, kto to jest Ryszard Wójcik, co robi, co pisze, jak robi, jak pisze, polecam Google. Jak znam życie, część czytelników właśnie zaczytuje się w biografii znanego sędziego, który swego czasu był jedynym Polakiem biegającym po francuskich boiskach podczas pamiętnego mundialu. Ryszard Wójcik, którego znają miłośnicy historycy, pasje ma nieco inne, choć także związane z bieganiem. Czasem mam wrażenie, że energia wręcz go roznosi, bo mimo przybywających lat kondycja ani się nie pogarsza, ani nawet nie zwiastuje pierwszych oznak zmęczenia. Tak czy inaczej, mamy do czynienia z historykiem, podróżnikiem, publicystą, dokumentalistą i poszukiwaczem przygód, któremu do rąk wystarczy wsadzić bicz, zmodyfikować nieco nakrycie głowy, a dostaniemy Indianę Jonesa made in Poland. Byli „Poszukiwacze zaginionej Arki”, nadchodzą „Poszukiwacze Świętej Studni”. Jak się jednak okazuje, ze świętością mają oni wspólnego najmniej.

Kolejnym tomikiem z cyklu „Strzępy historii” zajęło się tradycyjnie już Wydawnictwo Replika, które zaserwowało nam nie tak dawno „Meldefahrer X” autorstwa Ryszarda Wójcika. Przygotowanie graficzne odsyła nas do poprzedniej książki, bowiem całość wygląda podobnie. Z okładki spoglądają na nas elementy reportażu, historycznej rozprawy i kroniki filmowej, przez co pobieżne zapoznanie się z publikacją może nam sporo powiedzieć o stylu autora. Możliwe, że w tym momencie użyłem złego sformułowania, bowiem lektura „Świętej studni” udowadnia, iż autor wymyka się wszelkim klasyfikacjom, a dopasowanie jego pracy i przyporządkowanie jej w ramy utartego schematu jest po prostu niemożliwe. Korekta nie miała wiele do roboty, właśnie ze względu na styl narracji, o czym powiemy sobie później. Gdyby ktoś dostrzegł jakieś braki, trzeba je zrzucić na karb pozornego chaosu rządzącego książką. Fotografii jest sporo. Wpasowano je w tekst, ale akurat w tym wypadku grafika kuleje – są wrzucone, ot tak, z byle jak poukładanymi opisami. Pewne niedoróbki giną jednak po drodze, gdy zabierzemy się już do czytania, bowiem całość wprowadza takie zagmatwanie, że na elementy wydawnicze po prostu nie zwracamy większej uwagi. A jeśli zwracamy, to i tak nie ma to znaczenia.

Jak już zdążyliśmy nadmienić, autor wymyka się schematom, co w pewnym sensie ukazuje jego nieprzeciętne umiejętności narracyjne, ale i skutecznie doprowadza do wszechogarniającej frustracji. Chaos organizacyjny, bałagan na kartach książki i kompletny brak chronologii – to wszystko składa się na obraz opowieści o wszystkim i o niczym. Wójcik jest wolnym elektronem, który nie tyle krąży po orbicie, ile przecina ją w każdym możliwym punkcie. Autor nie zdecydował się na prowadzenie narracji w stylu pasującym do historycznych rozpraw. Do książki wprowadził liczne swobodne przemyślenia, niekoniecznie związane z tematem. W efekcie tytułowej świętej studni jest bardzo mało. Pojawiają się za to wątki biograficzne, oderwane od kontekstu stwierdzenia i szereg tez niezwiązanych z tematyką. Konwencja pisania o historii, jaką znałem do tej pory, legła w gruzach. Wójcik zniszczył wszystkie wypracowane przez lata konstrukcje, ale oprócz oryginalności zyskał niewiele. Śmiem twierdzić, iż wręcz stracił – z jednej strony na czytelności, z drugiej na zaufaniu czytelników. Oczywiście, nie braknie zwolenników tej formy literackiego przekazu, ale w mojej opinii nie tędy wiedzie droga do rzetelnego przekazywania wiedzy. A przecież pod względem merytorycznym książka ma niezwykły potencjał, który, niestety, może zginąć ze względu na zbytnie zagmatwanie problemu i poszukiwanie efekciarstwa w wykonaniu autora.

Czym właściwie zajmuje się tropiciel zagadek historii tudzież historii samej w sobie? Jego działalność i przemyślenia sprowadzają się do wielu różnych kwestii, jednak najważniejszym zagadnieniem powinien być z pewnością opis i ocena funkcjonowania Narodowych Sił Zbrojnych. Niestety, ci którzy nastawiali się na historyczno-naukowe uniesienia znowu się rozczarują, bowiem Wójcik raz trzyma się tematu, raz od niego ucieka i właściwie nie do końca wiadomo, o co mu chodzi. Kiedy jednak wkracza już na terytorium stricte historycznej paplaniny o kwestiach podziemia, prezentuje szereg poglądów, z których część wywodzi ze swojej przeszłości. I znowu – zamiast o historii, czytamy o autorze, jego młodości, rozterkach, smutkach, radościach. Przyznam szczerze, że zdarzyło mi się soczyście zakląć, gdy Wójcik był tuż, tuż, blisko merytorycznych komentarzy opisujących naszą rzeczywistość historyczną i nagle walnął o teściu, co robił na czarno w RFN-ie. Jak dla mnie, językowo może i trzyma się to kupy. Co więcej, autor naprawdę sprawnie, jak na reportażystę przystało, operuje piórem, zgrabnie poczyna sobie w świecie dziwacznej narracji i pokrętnych odniesień. Gorzej, że na całość składa się tak wiele elementów, że nie sposób tego wszystkiego zrozumieć. Gdybym dostał zmontowany film z zapisem przeżyć Wójcika i jego ekipy, może i bym coś z tego załapał. Nie chcę, by ktoś odebrał to w zły sposób – ja jestem w stanie pojąć, o czym pisze Wójcik, ale nadążyć i poukładać sobie w głowie to wszystko nie bardzo. Obawiam się, iż nie jestem odosobniony w tego typu spostrzeżeniach, bowiem swoje zdanie skonfrontowałem z czytelnikiem, któremu podsunąłem „Świętą studnię” jako lekturę na wieczór (z racji gabarytów na taki letnio-jesienny, króciutki) – „Sorry, stary, ale na trzeźwo nie dam rady”. Mogłem skoczyć do monopolowego, przynieść mu „prowiant” i dać do przeczytania raz jeszcze. Zabrakło mi ambicji i samozaparcia.

Muszę przyznać, iż sięgając po „Świętą studnię” liczyłem się z możliwością rozczarowania, dzięki czemu byłem przygotowany na średniej jakości publikację. Do Indy’ego Wójcikowi jeszcze kawałek, choć pewnie miłośnicy jego twórczości będą zachwyceni – autor z pasją, w ciekawym stylu opowiada o… No właśnie, o czym? Nie do końca wiadomo, bowiem historyk skacze z tematu na temat, zanadto rozdrabnia narrację, ale potrafi przyciągnąć słuchaczy, dzięki czemu nie grozi mu brak odzewu. Mimo wszystko nie przygotował on pracy, która w sposób kompletny i merytorycznie poprawny opisywałaby wybrany temat. Chaos organizacyjny, który sprawia, iż przez lekturę ciężko przebrnąć, słowa rzucane na wiatr (bo przecież niektóre uwagi są całkowicie oderwane od kontekstu), które gmatwają trudną i bez tego problematykę, oddalają czytelników od wizji rzetelnie i fachowo skonstruowanej książki opowiadającej kawałek naszej narodowej historii. Podziwiam jego entuzjazm i umiejętności typowego bajarza, ale nie tego szukałem. Niewątpliwie autor ma talent, i to całkiem spory, ale nie wystarcza to by przejść do kolejnego etapu. By jednak zachować pełnię obiektywizmu, muszę przyznać, iż niektóre fragmenty czyta się jednym tchem, a część przemyśleń Wójcika to nie tylko sztuka na najwyższym poziomie, ale i oryginalność połączona z zamierzonym obrazoburstwem, przez co wydaje się on nowatorski, choć nieco oderwany od normalnej literackiej rzeczywistości.

Ocena: