„Tajemnica Cecylii Broll” – recenzja książki

Rok wydania – 2021

Autor – Rafał Ryszka

Wydawnictwo – SRZSiM

Liczba stron – 238

Tematyka – debiut literacki Rafała Ryszki, który – z nieskrywaną nostalgią – zabiera czytelników w podróż do przedwojennego Śląska.

Przedwojenny Śląsk. Miejsce dla Polaków szczególne. Nie przez przypadek to właśnie tam trzykrotnie wybuchały propolskie powstania, które ostatecznie doprowadziły do jedynie połowicznego sukcesu. Temat Śląska, ale i przynależności narodowej, etnicznej, kulturowej i językowej odrębności, które wtedy sprowadzane były do starcia żywiołów polskiego i niemieckiego, nigdy nie zostały ostatecznie zamknięte. Śląski separatyzm – rozumiany w sposób pozytywny, jako wyraz odrębności właśnie, a nie prób fizycznego oderwania od Polski – jest wciąż żywy i rzutuje na politykę i stosunki społeczne. Po przeczytaniu książki Rafała Ryszki „Tajemnica Cecylii Broll”, gdzie ów separatyzm nie grał przecież pierwszoplanowej roli, spojrzałem na problematykę Śląska raz jeszcze, z nieco innej perspektywy. Nie dzieląc się z Państwem własnymi rozterkami, zachęcam do refleksji i prób wyciągnięcia wniosków w oparciu o doświadczenia, a nie stereotypy i uprzedzenia.

„Tajemnica Cecylii Broll” to w najprostszym ujęciu kryminał retro, który pozwala autorowi przenieść nas do czasów II wojny światowej i na tej bazie pochylić się nad szeregiem problemów. Wątek kryminalny jest jedynie środkiem, którym Ryszka posługuje się zręcznie, choć sama intryga nie jest przesadnie wyrafinowana, a rozwiązanie niezbyt zagmatwane. Nie w tym rzecz. Nie patrzmy na książkę przez pryzmat kryminału. „Tajemnica…” jest bowiem próbą uchwycenia śląskiej codzienności, żołnierskiej tułaczki, uniwersalnych rozterek wojennych. Ryszka nie ocenia, nie narzuca nam swojego zdania, choć za pośrednictwem bohaterów tworzy mozaikę motywacji i przemyśleń. Stawia także ważne pytania o przynależność narodów, zwracając uwagę na wciąż istotny – a wydaje się, że rzadko przez historyków poruszany – problem ugrzęźnięcia na pograniczu dwóch kultur. Ryszka pisał o tym zresztą w artykułach poświęconych tragizmowi dziejowemu Śląska. Jeden z bohaterów jego książki zastanawia się, jak to jest z tą Volkslistą, bo „niby Polaki, ale z Wehrmachtu wypisać się nie mogą”. W istocie, kwestia ta nigdy nie powinna być upraszczana, bo przez dziesięciolecia była przedmiotem wystarczającej liczby ludzkich krzywd.

Można odnieść wrażenie, że autor postawił sobie za cel pokazanie różnorodności losów śląskich rodzin. Służy temu wywodzenie rodowodów, zabawa genealogią (nie zawsze interesująca i nie zawsze wpisująca się w główną oś narracji), które są też pretekstem do ukazania szerszego kontekstu zmian politycznych i społecznych. Między wierszami odczuwalna jest tęsknota za owym mitycznym utraconym Heimatem. Nie chodzi tu o niemieckość, czy poczucie przynależności narodowej, lecz o pewne nostalgiczne wspomnienie po świecie, który został trwale naznaczony wojną i zniknął bezpowrotnie wraz z arbitralnym powojennym skasowaniem przenikających się niegdyś żywiołów polskiego i niemieckiego. Mam też wrażenie, że Ryszka – w czym zapewne pomagają mu doświadczenia przewodnika – lubi wracać na Śląsk i, co czasem sam mam w zwyczaju, odwiedzając rodzinne strony rodziców w nowosądeckim i myślenickim, powzdychać na zasadzie „ech, kiedyś to było, byliśmy młodzi, a ludzie żyli jakoś szczęśliwiej”.

Język, jakim posługuje się autor, ma ogromny urok, ale czytania nie ułatwia. Zwłaszcza osobom niepochodzącym ze Śląska (choć nie ulega dla mnie wątpliwości, iż to Ślązacy są czytelniczym targetem Ryszki), a więc nieobeznanym z wariacjami na temat polszczyzny i niemczyzny. Niektóre fragmenty nie do przyswojenia, ale oczywiście rozumiem, na czym polegał zabieg literacki. Do niektórych zaś nie trzeba słownika, bo przemawiają do wyobraźni lepiej niż Mickiewicz. Gdy usłyszę na ulicy „ty ciećwiolu niywyżyty, ty giździe jeroński”, wiadomo, lepiej wziąć nogi za pas. Nie trzeba być śląskim poliglotą, by wiedzieć, co autor ma na myśli. Generalnie jednak, nawet jeśli coś mi umknęło, nie wpływało to na jakość odbioru. Nie ma się zatem co przejmować, lepiej przetestować swoją zręczność gwarową na żywo.

Jak to z debiutami bywa, powinniśmy mieć nieco więcej wyrozumiałości dla autora. W tym wypadku wyrozumiałość będzie dotyczyć edycji tekstu – pojawia się bowiem nieco wpadek – literówek, gorzej pomyślanych konstrukcji składniowych. Nie są to rażące błędy, ale ich wyłapanie (a przede wszystkim zdanie sobie sprawy z ich obecności) na pewno pomoże w usprawnieniu warsztatu w przyszłości. Nie jestem też fanem mieszania czasu teraźniejszego z przeszłym, choć dodaje to książce jakiegoś – bo ja wiem? – reportażowego smaczku.

Wszystko to składa się na obraz książki co najmniej dobrej. Dobrej, ale przede wszystkim oryginalnej i skłaniającej do refleksji. Ryszka połączył stosunkowo proste zabiegi z wyrafinowaną warstwą narracyjną i językową, wykonując w tym względzie kawał dobrej roboty. Nawet jeśli sama fabuła nie była wybitna, do mnie trafił, mnie skłonił do myślenia. Jestem przekonany, że nie będę jedynym, który zareaguje na lekturę w ten właśnie sposób. Przetarcie literackich szlaków można zatem uznać za udane!

Ocena: