„Wolę zginąć walcząc” – recenzja książki

Rok wydania – 2010

Autor – Frank Blaichman

Wydawnictwo – Replika

Liczba stron – 218

Seria wydawnicza – brak

Tematyka – kontrowersyjna książka żydowskiego bojownika o niepodległość.

Kiedy usłyszałem, iż na polskim rynku wydawniczym ukaże się książka Franka Blaichmana, dowiadując się przy okazji, co będzie jej motywem przewodnim, wiedziałem, iż będzie mnie czekać trudne zadanie. Recenzja produktu godzącego w żywotne interesy naszej narodowej historii wymaga największej delikatności przy zachowaniu maksymalnie dużej dozy obiektywizmu. A ten momentami łatwo zatracić, nie mówiąc już o stopniowej irytacji wynikającej z lektury wynurzeń, które nijak mają się do utartego schematu myślenia, toku rozumowania i wpajanej przez lata wersji historii uznawanej dzisiaj za oficjalną. Armia Krajowa – ta nazwa brzmi szlachetnie, z patosem symbolizującym niesłabnący opór przeciwko niemieckiej agresji i wszystko, co w bohaterskich Polakach szlachetne. Odarcie jej z szat, w które została przybrana na przestrzeni kilkudziesięciu lat po zakończeniu II wojny światowej to nie lada wyzwanie dla buńczucznego historyka. Kontrowersji wokół działalności żołnierzy Polskiego Podziemia narosło sporo, ale nie były w stanie zniszczyć wizerunku powszechnie uwielbianej organizacji, której członkowie przysięgali bić się do samego końca o wolną Polskę. Frank Blaichman niewiele sobie robi z naszej narodowej historii, dokonując swoistego zamachu nie tylko na Armię Krajową, ale i na Polaków w ogóle.

Wydawnictwo Replika, które zdecydowało się na dystrybucję „Wolę zginąć walcząc” podjęło niezwykłe ryzyko. Wolność słowa może być pojmowana w różny sposób, a każdy z nas ma teoretyczne prawo do wygłaszania własnej opinii, choćby nie była ona zbieżna z ogólnie przyjętym punktem widzenia. Frank Blaichman jest mistrzem w zrywaniu z konwencją historyczną. W liście od wydawcy otrzymałem krótką notkę, z której dowiaduję się, iż Replika świadoma jest narosłych kontrowersji i zachęca do zapoznania się ze stroną internetową www.wole-zginac-walczac.pl, na której zamieszczono cenne informacje dotyczące publikacji, w tym świetne opracowanie autora przekładu, który tłumaczy kilka najważniejszych aspektów, odnosząc się jednocześnie do biografii Blaichmana. Tak czy inaczej, wydawnictwo wykonał niezbędną pracę w celu zaspokojenia ciekawości czytelników i rozwiania niektórych wątpliwości związanych z kontrowersyjnym tekstem. Przygotowanie książki do druku stoi na niezłym poziomie. Do tekstu dołączono estetyczną wkładkę ze zdjęciami archiwalnymi. Większej ilości dodatków brak. Jest jeszcze krótki wstęp autorstwa sir Martina Gilberta. Po jego przeczytaniu stwierdziłem, iż Brytyjczyk mógłby sobie darować tego typu teksty i skoncentrować się na poważniejszej pracy naukowej. Nie wniósł do całości niczego ciekawego, a tekst o „towarzyszach broni” z grup żydowskich i Gwardii Ludowej wydał mi się wręcz bzdurny. Polscy rolnicy dzieleni są na złych i dobrych. Źli biją się o niemieckie honoraria przyznawane po wydaniu Żydów, dobrzy czasem pomogą. Za to Gwardia Ludowa ochoczo wspiera działania Blaichmana i jego kolegów. Dzięki Bogu, nie ma nic o „antysemickiej Armii Krajowej”. Blaichman za to nadrabia za co najmniej dziesięć wstępów.

Czytałem już wiele książek, które miały bulwersować. Przyznaję, czasem robiły na mnie wrażenie, choć rzadko chodziło o jawne przekłamywanie historii. „Wolę zginąć walcząc” można oceniać w dwóch kategoriach. Na pierwszy ogień pójdą pozytywne aspekty lektury, resztę zostawimy sobie na deser. Nie ulega wątpliwości, iż Blaichman ma talent pisarski. Nieźle operuje słowami, komponuje ciekawą historię, która momentami trzyma w napięciu. Bardzo dobrze prezentują się opisy starć. Nawet rzekome rozmowy z polskimi partyzantami skomponowane są z dbałością o wrażenia artystyczne. Nie sposób nie docenić dynamicznej akcji w lasach parczewskich i walk pod Rąblowem, gdzie żydowscy bojownicy zasilili szeregi Armii Ludowej i wzięli udział w bitwie z żołnierzami fragmentów niemieckiej dywizji SS „Wiking”. Tu wszystko brzmi całkiem wiarygodnie, nawet fakt, że autor poznał przez przypadek Stanisława Jerzego Leca, który „wyglądał na Żyda”, wobec czego Blaichman zagaił rozmowę. Akcentów odnoszących się do pochodzenia żydowskiego jest tak wiele, że trudno je wszystkie zliczyć. Książka to niemal nieustanne zastanawianie się, kto jest antysemitą, kto wygląda na antysemitę, kto jest Żydem, kto nie, kto Żydów lubi, a kto mógłby do nich otworzyć ogień. Rozumiem wyczulenie na kwestie nietolerancji, jednak natrętne przypominanie o swoim pochodzeniu i piętnowanie wszystkich dokoła, którzy tylko krzywo spojrzeli na osobę o żydowskich korzeniach wprowadza jeszcze silniejsze podziały i w żaden sposób nie zwalcza przejawów rasizmu. Blaichman dostrzega go wszędzie i momentami koncentruje się tylko i wyłącznie na sprawach rasowych. W tym momencie zaczyna się nagonka na Polskie Podziemia.

Podziały wprowadzone przez Blaichmana są proste – mamy AAK (antysemicką Armię Krajową), Niemców i ich pomagierów z Narodowej Siły Zbrojnej i Rząd Emigracyjny w Londynie (jawnie antyżydowski, a jakże). Ach, byłbym zapomniał, jest jeszcze Gwardia Ludowa, prawie tak żydowska jak nie-żydowska. Nie chcę w żaden sposób wykpiwać tragedii Blaichmana i jego rodaków. Holocaust był i jest jedną z największych zbrodni w dziejach ludzkości. Mimo wszystko obarczanie winą za dramat Shoah Polaków to po prostu przegięcie. Inaczej się tego nazwać nie da, jeśli mam zachować resztki cenzuralności. Gloryfikowanie wszystkich członków Armii Krajowej nie wchodzi w grę – zdarzali się zdrajcy, antysemici, tchórze – jednak zapominanie o jej zasługach to rzecz jeszcze gorsza, a wręcz niebezpieczna. Blaichman na każdym kroku podkreśla „antysemickość” AK. NSZ to dla niego jawnie faszystowska organizacja współpracująca z Niemcami. Z kolei Rząd RP na Emigracji nakazuje mordowanie Żydów. Coś mi tu nie gra. W toku kilkuletnich prac i studiów nad rozmaitymi dokumentami archiwalnymi, nie zdarzyło mi się natrafić na dyspozycje dotyczące likwidacji Żydów wydawane przez Londyn, Warszawę i inne ośrodki polskiej władzy państwowej w okresie II wojny światowej. Blaichman, nie podpierając się żadnym konkretnym dowodem, żąda, byśmy wierzyli mu na słowo. A ja mówię: „Nie, nie i jeszcze raz nie”. Panie Blaichman – albo dowody, albo oszczerstwa. Bez dwóch zdań autor chce sprowokować czytelników, przede wszystkim polskich. W jakim celu? Tego nie wiem, ale teksty serwowane przez pisarza to nie tylko dowód jego ograniczonego punktu widzenia, ale i możliwość wzmocnienia antagonizmów polsko-żydowskich. Po wojnie Blaichman służył w Urzędzie Bezpieczeństwa. Nie trzeba chyba przypominać, jaki portret Armii Krajowej namalowały władze Polski Ludowej. Blaichman komponuje swoje wynurzenia po linii komunistycznej, choć nie przypominam sobie, by oficjalna propaganda anty-AK-owska szła tak daleko w kierunku antysemickich nastrojów.

Zamach na naszą narodową świętość rozpatrywać możemy w dwóch kategoriach. Blaichman zrobił to celowo, bo to podpowiadał mu zmysł pisarza liczącego na rozgłos i zyski ze sprzedaży. Wtedy reagować możemy jawnym oburzeniem, bowiem oskarżenia kierowane pod adresem naszego narodu uzasadnione są aspektem materialnym. Z drugiej strony, nie można wykluczyć, iż Blaichman faktycznie zetknął się z obrazem „antysemickiej Armii Krajowej”, bo przecież nie można wykluczyć, iż jakaś część żołnierzy nie sprzyjała Żydom, zwłaszcza pokroju Blaichmana – z bronią w ręku i przekonaniem o możliwości podjęcia walki. Nie uzasadnia to jednak notorycznego oczerniania polskich żołnierzy, Rządu Emigracyjnego i wreszcie naszego narodu. Angażujący się po wojnie w akcje Instytutu Yed Vashem Blaichman powinien wiedzieć, że opinie o Polakach – jawnych antysemitach – stoją w sprzeczności z liczbą odznaczeń Sprawiedliwy Wśród Narodów Świata przyznawanych najczęściej naszym rodakom. Po przeczytaniu „Wolę zginąć walcząc” miałem co najmniej mieszane odczucia. Niesmak pozostał, mimo iż Blaichman okazał się utalentowanym pisarzem obdarzonym inwencją twórczą i przenikliwością spojrzenia. Jego wynurzenia są jednak tak stronnicze i pozbawione choćby elementarnej wiedzy o działalności Polskiego Podziemia, że ciężko odnaleźć w nich historyczną prawdę. Kontrowersje kontrowersjami, bulwersować można w różny sposób, ale trzeba mieć umiar w tym, co się robi, a tego Blaichmanowi zdecydowanie brakuje.

Ocena: