„Wschodzące słońce na Pacyfiku” – recenzja książki

Rok wydania – 2014

Autor – Samuel E. Morison

Wydawnictwo – Finna

Liczba stron – 456

Seria wydawnicza – Seria z Kotwiczką

Tematyka – kolejny tom monumentalnej pracy poświęconej kampanii na Pacyfiku.

„Seria z Kotwiczką” gdyńskiego Wydawnictwa Finna jest dzisiaj bodaj najdłużej ukazującym się ciągiem książek o tematyce marynistycznej. Kilkadziesiąt tytułów przez lata dawało rozrywkę miłośnikom historii. Jedną z ambicji właściciela wydawnictwa, Andrzeja Ryby, było wypuszczenie 14-tomowej historii US Navy autorstwa Samuela E. Morisona, która stała się podstawowym źródłem dotyczącym wojny na Pacyfiku, a sam autor dwukrotnie odebrał Nagrodę Pulitzera. Kolejny tom opracowania, „Wschodzące słońce na Pacyfiku”, dotyka ważnego problemu budowy potęgi militarnej Japonii i Stanów Zjednoczonych. Morison koncentruje się na okresie przedwojennym, przyglądając się szczegółowo wzrostowi znaczenia cesarskiej marynarki wojennej i jej niespodziewanym sukcesom w pierwszym okresie zmagań w tej części świata. Cokolwiek bym nie napisał, maryniści i tak będą wiedzieć swoje – kolejny tom cyklu to jak zawsze „must have” dla miłośników historii.

Na wstępie kilka słów na temat stylu Morisona i obranej przez niego konwencji. Profesor historii na Uniwersytecie Harvarda miał niewątpliwą smykałkę do pisania i dziennikarskie zacięcie. Stąd też kolejne teksty traktować należy jako pomost między niezwykle starannym, poprawnym merytorycznie opracowaniem, a poczytną lekturą napisaną w sposób ciekawy, a przede wszystkim przystępnym. Być może właśnie to jest źródłem tak wielkiej popularności 14-tomowej serii, w której historycy widzą ogrom informacji, a entuzjaści wyjście naprzeciw oczekiwaniom czytelników. Schemat ten powtarza się u Morisona za każdym razem. Pisze na tyle sprawnie, że nie musi się uciekać do drażniących mnie często beletrystycznych wstawek, które mają zdynamizować narrację. Konkretne starcia omawiane są w sposób kompetentny, ale jednocześnie wciągający. Gdy czytelnik pogubi się w natłoku informacji, może spojrzeć na mapki sytuacyjne, które towarzyszą poszczególnym opisom.

Dużą zaletą narracji jest zwracanie uwagi na obie strony konfliktu. Amerykańscy autorzy mają często tendencję do gloryfikowania swoich, a jeśli nie gloryfikowania, to na pewno poświęcają im zdecydowanie za dużo czasu. Morison nie traci z oczu Japończyków, choć oczywiście zawsze będzie mu bliżej do aliantów, którym przygląda się często wyjątkowo krytycznym okiem. Jego teksty zyskują przez to na obiektywizmie. Nie boi się wskazywać na ewidentne błędy dowództwa, szczegółowo analizuje sytuację, wskazując na słabości i wypaczenia. Nieco za mało miejsca poświęca kwestiom politycznym i decydentom na najwyższych szczeblach. Za wyjątkiem nielicznych przypadków nie zwraca większej uwagi na amerykańską opinię publiczną, czego dowodem jest chociażby opis rajdu Doolittle’a. Generalnie towarzyszyło mi odczucie nadmiernej skrótowości w ujęciu niektórych problemów, co uznać można za największy mankament tego typu opracowań.

Wojna na Pacyfiku to historyczny kolos. Mozaika bitew i pomniejszych starć, których nie da się zawrzeć w jednej książce. Morison próbował skondensować całość zmagań od Pearl Harbor do odwetowego nalotu na Tokio, dodając do tego okres przedwojenny. Skrupulatni czytelnicy szybko dostrzegą, iż szereg wątków zwyczajnie spłycono. O ile nalot na Pearl Harbor opisany jest niezwykle szczegółowo, o tyle analiza sił i środków, a także polityki japońskiej w przededniu wojny wypada na jego tle dość blado. Zdecydowanie zbyt mało miejsca Morison poświęcił budowie potęgi cesarskiej marynarki wojennej. Raptem na kilku stronach opisany został proces tworzenia giganta, który potrafił zmieść z powierzchni ziemi znaczną część Floty Pacyfiku. Odniosłem wrażenie, iż „Wschodzące słońce na Pacyfiku” mogło zostać śmiało podzielone na dwa odrębne, ale poszerzone tomy. Znajduje to uzasadnienie w dysproporcji opisów poszczególnych zdarzeń. In minus zliczyłbym także brak podsumowania sytuacji na Pacyfiku. Rozumiem, że książka urywa się, gdyż rozważania kontynuowane są w kolejnej części cyklu, jednak pozostawienie czytelników bez zgrabnej konkluzji wydaje się nadużyciem.

Trudno jest oceniać część, nie zapoznając się z całością. „Wschodzące słońce na Pacyfiku” to ledwie fragment wielkiego projektu. Jak na standardy Morisona, ten fragment nie stanie się moim ulubionym, choć nie można odmówić mu potencjału. Na uznanie zasługują rozważania stricte militarne, szczególnie w odniesieniu do bitwy o Pearl Harbor. Rozczarowuje nieco wstęp w postaci opisu wydarzeń przedwojennych, a poszczególne elementy mogłyby zostać nieco rozwinięte (kwestie polityczne, sprawy wewnątrzamerykańskie, podsumowanie). Mimo wszystko, co zaznaczyłem na początku, książka to prawdziwy „must have” i nie zmieni tego żadna recenzja.

Ocena: